Wielu skupiło się na wypowiedziach prezydenta Donalda Trumpa w sprawie Charlottesville, potępiających „przemoc” „z obu stron”. Co jest zrozumiałe, ponieważ zabicie Heather Heyer i przytłaczająca przemoc pochodziły od białych suprematystów. Ale praktycznie nikt nie przeanalizował pierwszej połowy jego uwag: Trump krytykuje „przemoc” innych.
Jak to się dzieje, że Trump jest wyznaczony do osądzania sprawców przemocy? Rząd USA regularnie bombarduje wiele krajów. Zaledwie w zeszłym tygodniu Trump zagroził Korei Północnej zniszczeniem nuklearnym w niezwykle dosadnym języku – „ogniem i wściekłością”, a nie typowym zawoalowanym żargonem ataku nuklearnego administracji Obamy „wszystkie opcje są na stole”.
W poniedziałek tego samego dnia Trump przeczytał scenariusz potępiający przemoc ze strony białej supremacji: Airwars.org poinformował, że w Syrii: „Marwa, Mariam i Ahmad Mazen zginęli wraz z matką i 19 innymi cywilami w prawdopodobnym uderzeniu koalicji w Raqqa".
Trudno byłoby znaleźć o nich artykuł z „wiadomości”. To jest troska o skutki „przemocy”, gdy emanuje ona ze strony rządu USA.
Ale groźby i stosowanie przemocy nie są nowe, podobnie jak hipokryzja. Kiedy w 1999 roku wydał rozkaz trwającego bombardowania Jugosławii, prezydent Bill Clinton wziął trochę czasu ze swojego harmonogramu na adres strzelaninie w Columbine High School: „Musimy zrobić więcej, aby dotrzeć do naszych dzieci i nauczyć je wyrażania złości i rozwiązywania konfliktów za pomocą słów, a nie broni”.
Takie wybuchy domowej przemocy politycznej nie są wykorzystywane jako okazja do introspekcji na temat długotrwałej przemocy w społeczeństwie amerykańskim, ale do wzniecania okrzyków na rzecz obrony rzekomych cnót narodu. Niedawne ataki są „odrażające w stosunku do wszystkiego, co jest nam drogie Amerykanom” – twierdzi Trump.
Ponieważ żyjemy „pod prawem i zgodnie z Konstytucją… na nienawiść odpowiadamy miłością, podziały jednością, a przemoc niezachwianą determinacją w dążeniu do sprawiedliwości. Bez względu na kolor naszej skóry, wszyscy żyjemy według tych samych praw, wszyscy oddajemy cześć tej samej wielkiej fladze i wszyscy jesteśmy stworzeni przez tego samego wszechmocnego Boga.
Słowa wypowiedziane przez Trumpa zdawały się być echem świętego Augustyna. Charles Avila w Własność: nauczanie wczesnochrześcijańskie, nakreśla przekonania Augustyna: „Stwórca, który jako jedyny jest Absolutnym Właścicielem, nie uczynił nas ludźmi tylu «wysp», nie mających ze sobą żadnego związku, ale jedną rodzinę ludzką «z jednego błota» i utrzymaną «na jednym Ziemia”.… Cieszymy się tymi samymi naturalnymi warunkami: „urodziliśmy się pod jednym prawem, żyjemy jednym światłem, oddychamy jednym powietrzem i umierając jedną śmiercią. ""
W ten sposób to, co wydawało się być uniwersalnym napomnieniem teologicznym – by w każdym razie atakować pojęcie własności prywatnej – zostało wypaczone w wąskie nacjonalistyczne napomnienie z uniwersalistycznymi pułapkami. Jednocześnie wydaje się potępiać przemoc, a jednocześnie ją ułatwiać.
To też nie jest nowe. podczas prezydentury Billa Clintona zarządził „Inicjatywę w sprawie wyścigu”. Jest w dużej mierze zapomniany, ponieważ jego głównym celem nie była tak naprawdę poprawa stosunków między różnymi grupami etnicznymi. Jej cel zapisano w tytule: „Jedna Ameryka w XXI wieku”. Nie „Wreszcie pokonując rasizm”. Nie „W kierunku Ameryki Równości”.
Główną troską jest tutaj spójność narodowa. Jak możemy sprawić, by te różne grupy etniczne dogadywały się na tyle dobrze, aby zapewnić, że pozostanie to jeden naród, to pytanie, które elity muszą sobie zadać. Zobacz mój ówczesny artykuł: „„Jedna Ameryka” — w jakim celu?"
Tu chodzi się po linie. Istnieje funkcjonalność „debaty” między „obiema stronami”. System wymaga dużego napięcia, aby trzymać ludzi w swoich partyzanckich boksach. Najważniejszą rzeczą, do której dąży każda frakcja polityczna, jest nienawiść do drugiej.
Ale istnieje zagrożenie, że może osiągnąć próg, który rozdziera jedność narodową, dlatego Terry McAuliffe i inni politycy składają bezczelne sprzeczne oświadczenia podobne do Trumpa, błagając o jedność przez minutę i potępiając białych suprematystów jako odrażających dla amerykańskich wartości następny, zupełnie niegodny zaangażowania.
Partia Demokratyczna musi zaoferować ludziom coś więcej niż atakowanie Rosji, a to coś wydaje się być sprzeciwem wobec wojny, w której partia Jeffersona była po przegranej stronie.
Wielu było przerażonych uwagami Trumpa na temat Waszyngtonu i Jeffersona: „Więc w tym tygodniu jest to Robert E. Lee. Zauważyłem, że Stonewall Jackson schodzi. Zastanawiam się, czy to George Washington w przyszłym tygodniu? I czy to Thomas Jefferson tydzień później? Wiesz, naprawdę musisz zadać sobie pytanie, gdzie to się kończy?
Jeśli robimy uczciwą historię, to się nie kończy. O to chodzi. Potępia większość klasy politycznej. I zrobiłby to większości obecnej klasy politycznej. Ale to nie jest wniosek, który interesuje wielu przedstawicieli klasy politycznej. Z pewnością można wytyczyć granicę od Waszyngtonu do Lee, jak często argumentowali Konfederaci.
As historyk Gerald Horne ma argumentował, wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych była w dużej mierze wojną mającą na celu zapewnienie kontynuacji niewolnictwo. Częścią „geniuszu” Stanów Zjednoczonych było „zjednoczenie” wielu nie-czarnych i nierdzennych mieszkańców jako „białych”, w tym mieszkańców Europy Południowej i Wschodniej oraz Arabów. Masz więc dużą pulę imigracyjną, która może ukształtować naród.
Oczywiście niewolnictwo nie jest jedyną zbrodnią. Być może przynajmniej w pewnym stopniu koncentruje się na tym w naszym obecnym dyskursie politycznym, ponieważ jest to główny aspekt imperialnego projektu, który stworzył, a nie zniszczył, główny krajowy elektorat, który był jego ofiarą. Rdzenni Amerykanie nie są głównym krajowym okręgiem wyborczym, ponieważ w przeciwieństwie do czarnych w Stanach Zjednoczonych ich przodkowie nie byli przykuwani łańcuchami i sprowadzani na amerykańskie wybrzeża jako niewolnicy, ale zostali wypędzeni, masowo zabici lub skazani na śmierć lub zamknięci i zmarginalizowani.
A ten projekt poprzedzał formalne utworzenie Stanów Zjednoczonych. Kent A. MacDougall zauważa w „Imperium — amerykańskie jak szarlotka"W Przegląd miesięczny że „George Washington nazwał rodzący się naród „wschodzącym imperium”. John Adams powiedział, że jego „przeznaczeniem” jest rozprzestrzenienie się na całą Amerykę Północną. A Thomas Jefferson postrzegał je jako „gniazdo, z którego ma zostać zaludniona cała Ameryka, północ i południe”.
Oczywiście Trump nie podnosi Waszyngtonu i Jeffersona, aby rozszerzyć krytykę zbrodni białej supremacji, ale spróbować ją ograniczyć. Jest to trochę podobne do tego, kiedy Bill O'Reilly powiedział w wywiadzie dla Trumpa, że Putin jest „zabójcą” – Trump odpowiedział: „Jest wielu zabójców. Myślisz, że nasz kraj jest taki niewinny? Trump staje się w ten sposób jedyną uczciwą osobą na scenie narodowej, ale w dużej mierze nie w celu pozytywnych zmian. Używa tego, co jest głównie krytyką lewicową, aby umocnić establishment, co jest podobne do tego, co zrobili „neokonserwatyści”.
Oświadczenia Trumpa, choć dyskretne, na temat obecnej przemocy rządu USA, zostały ostro potępione przez większość klasy politycznej. „Główny korespondent ds. bezpieczeństwa narodowego” CNN, Jim Sciutto nazwał je „relatywistycznymi” – gdy były, były dokładnym przeciwieństwem. Relatywizm polega na potępianiu działań innych i aprobowaniu podobnych działań ze strony „własnej”. Oczywiście Trump jest relatywistą, gdy potępia przemoc z „wielu stron” w Charlottesville.
Mamy więc dwa relatywistyczne ślepe zaułki: Trump „kontra” reszta establishmentu. Na razie jedną ofiarą są ludzkie komórki mózgowe, które muszą znosić i analizować ciągłe machinacje.
Komentarze takie jak te dotyczące przemocy w USA lub historii Waszyngtonu dają Trumpowi swego rodzaju legitymację. Media establishmentu skutecznie trzymają mikrofon z dala od kogokolwiek innego, kto zauważyłby takie decydujące fakty, jednocześnie przekazując mnóstwo relacji Trumpowi. Skutecznie staje się czołowym „dysydentem”, będąc jednocześnie głównym inkwizytorem. Dyskurs ten skutecznie uodparnia establishment przed znaczącą zmianą, a nawet dialogiem.
Porównaj realistyczną wypowiedź Trumpa z tym, co uchodzi za sprzeciw wobec „Democracy Now”, który ostatnio z szacunkiem wywiad Ta-Nehisi Coates niegdyś dość dostojnego dziennika Atlantic. Coates stwierdził: „Wojna secesyjna była najbardziej śmiercionośną wojną w historii Ameryki. Straty w wojnie secesyjnej są większe niż we wszystkich innych wojnach – wszystkich innych wojnach amerykańskich razem wziętych. W tej wojnie zginęło więcej ludzi niż podczas II wojny światowej, I wojny światowej, Wietnamu itd.
"Ludzie."
Martin Luther King ostrzegł, że Afroamerykanie „integrują się w płonącym domu”. Robert E. Lee powiedział o czarnych w USA: „Bolesna dyscyplina, której przechodzą, jest niezbędna do ich nauczania jako rasy i mam nadzieję, że przygotuje ich i poprowadzi do lepszych rzeczy”. Wielu najwyraźniej przyjęło takie polecenie.
Ścieżką „akceptacji” przez establishment Afroamerykanów, imigrantów i innych jest ucałowanie pierścienia supremacji USA.
Ta zaściankowa dyskusja o „obie stronach” w kontekście USA często sprawia, że „inne” spoza USA są jeszcze bardziej zbędne. Jak pisałem w 2015 roku: „Jak #AllLivesMatter i #BlackLivesMatter mogą zdewaluować życie"
Obie strony ograniczają, co rozumieją przez „życie”. Skutecznie wykluczają ofiary najwyższych urzędników USA. Kiedy większość ludzi używa #BlackLivesMatter, zdają się mówić, że życie wszystkich Czarnych w USA ma znaczenie, jeśli zostało odebrane bezprawnie przez rząd. A kiedy większość osób korzystających z #AllLivesMatter korzysta z tej opcji, wydaje się, że twierdzi, że życie każdego człowieka w USA ma znaczenie, gdy zostaje odjęte z rąk władz policyjnych – nie tylko życia Czarnych w USA. Jednak sformułowanie skutecznie wyklucza życie milionów ludzi, których urzędnicy amerykańscy uznali za zbędnych ze względów państwowych.
Coates stwierdził również: „Musicie zrozumieć, że istotą Donalda Trumpa, jego tożsamością jest antyObama. … To znaczy, myślę, że był taki artykuł w zeszłym tygodniu w BuzzFeed. Mówiono o, no wiecie, polityce zagranicznej Trumpa. A jego podstawowa umowa brzmi: „Czy Obama jest za tym?” Cóż, jestem temu przeciwny.”
Pokazuje to niezwykłą ignorancję lub oszustwo co do ciągłości polityki zagranicznej USA w ostatnich dziesięcioleciach, co oczywiście obejmuje Obamę i Trumpa. Dotyczy to zwłaszcza osób mieszkających poza Stanami Zjednoczonymi. Z pewnością branding i retoryka są inne, ale zadaniem „publicznych intelektualistów” powinno być spojrzenie poza to, a nie zwapnienie tego.
Istnieje wiele konsekwencji nacjonalistycznych zaślepek, które są sumiennie nakładane przez tak wielu. Weźmy dyskusję na temat roli ACLU w obronie maszerujących białych suprematystów. Oto „obie strony”: powinniśmy tak bardzo przejmować się bigoterią i przemocą, że powinniśmy ograniczać prawo uzbrojonych w broń białych suprematystów do maszerowania, gdzie chcą. Druga strona brzmi: nasze przywiązanie do wolności słowa jest tak wielkie, że powinniśmy nawet na to pozwolić.
Oba brzmią dla mnie pusto. Wcale nie jest jasne, czy to, co się dzieje, wykorzeni rasizm strukturalny; znajdowało się na poziomie symboli, czyli tam, gdzie establishment chce, aby pozostał zamknięty. Nie widzę też poważnego zaangażowania na rzecz wolności słowa ze strony ACLU i innych, ponieważ poważne naruszenia wolności słowa zdarzają się bez sprzeciwu. Aparatczycy partyzanckiego establishmentu dominują w mediach praktycznie na każdym szczeblu, z pomocą rządu. Google, Facebook, Twitter i inne skutecznie przejęły znaczną część rynku miejskiego i coraz bardziej wypaczają to, jaka mowa jest słyszana. Taka jest natura władzy korporacyjnej, wspieranej obecnie przez państwo.
Prawdopodobnymi „szkodami ubocznymi” takich „debat” będą krytycy imperium Stanów Zjednoczonych. Rozważ to jako wydawało się, że krajowa ACLU wycofuje się ze swojego stanowiska, kalifornijska ACLU wydała oświadczenie, które częściowo brzmiało „Pierwsza Poprawka nie chroni osób, które podżegają do przemocy lub angażują się w nią”. Kto będzie prawdopodobną ofiarą tego? Biali suprematyści – czy ktoś, kto wyjaśnia, dlaczego Hezbollah może chcieć wystrzelić rakiety na Izrael? Linia, którą kalifornijska ACLU stara się wyznaczyć, pozornie ironicznie zlinczowałaby Johna Browna, którego faktyczną egzekucję nadzorował nikt inny jak Robert E. Lee w niebieskim mundurze.
Twitter zawiesił w zeszłym roku setki tysięcy kont rzekomo powiązanych z ISIS, bez słowa protestu.
Kanał telewizyjny Al-Manar należący do Hezbollahu – prawdopodobnie najbardziej anty-ISIS – jest zakazany w USA bez protestów; z ledwie nutą.
Sama dyskusja o „grupach nienawiści” jest przewrotna. Cała kultura polityczna w USA żyje z nienawiści. Retoryka popierająca Hillary Clinton to „Miłość przebija nienawiść”, ale Clinton, podobnie jak Trump, żywi się nienawiścią. Z pewnością istnieją grupy wyraźnie białej supremacji. I można dokonać pewnego rozróżnienia między nimi a jedynie domyślnie strukturalnie rasistowskim establishmentem. Ale Partie Demokratyczna i Republikańska rozpadłyby się w ciągu minuty, gdyby nie nienawiść drugiej strony.
Potrzebny jest triumf wolności słowa, aw dzisiejszym świecie nie jest jasne, czy jest to zgodne z państwem narodowym i władzą korporacyjną w ich obecnej konstrukcji. W swojej obecnej formie i sposobie wykorzystania Internet przestaje być „ogólnoświatową siecią” — jest ograniczany na niezliczone sposoby przez granice państwowe i niewytłumaczalne dyktaty korporacyjne, które należy kwestionować, jeśli nie zatrzeć we współczesnym świecie.
Demontaż konfederackich pomników stwarza pewną okazję — może nastąpić fala demokratycznych działań oddolnych. Ale na zburzeniu trzeba budować. W Baltimore, w obliczu perspektywy zniszczenia pomników konfederatów przez aktywistów, władze miasta nagle zaaranżowały ich zniknięcie z dnia na dzień. Lokalni artyści umieścili na swoim miejscu rzeźbę Afroamerykanki na szczycie cokołu.
Wskazuje to na lepsze rozwiązanie natychmiastowej kontrowersji wokół pomników Konfederacji. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem lub przynajmniej zrozumiałem pomnik konfederatów — z Lee lub jakimś innym generałem na koniu, chyba w Nowym Orleanie. Pomyślałem, że rozwiązaniem nie będzie ich usunięcie, ale zbudowanie wokół nich. Na przykład drzewo mogłoby unosić się nad nim z dziwnymi owocami zwisającymi.
Zmniejszyłoby to „piękno”, które Donald Trump widzi w posągach Konfederacji, jednocześnie uznając historię, zarówno w jej iluzji co do tego, co udaje się przedstawiać – jak i w rzeczywistości selektywnego wznoszenia takich posągów.
Rzeczywiście, być może potrzebujemy więcej — a nie mniej — pomników wojny domowej, wszystkich wojen. Jeśli zrobi się to dobrze, będą faktycznie pomnikami pokój. Rozważ naturę wojny, jej konsekwencje, rzeczywista rzeczywistość zmasakrowanych zwłok pod „wielkimi ludźmi” na koniach.
Ale niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku. Kiedy w zeszłym roku Ministerstwo Skarbu USA zdecydowało się umieścić Harriet Tubman na banknocie 20-dolarowym, wielu przyjęło to z zadowoleniem. Ale wydawało mi się to subtelnym, ale realnym krokiem do przekształcenia spuścizny Kolei Podziemnej w taką, która mogłaby zostać wykorzystana do usprawiedliwienia „interwencjonizmu humanitarnego” – tj. amerykańskiego militaryzmu z dołączonym jakimś fałszywym pretekstem moralnym. Oznacza to, że język wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych mógłby zostać użyty do „uwolnienia” ludzi na całym świecie, tak jak Departament Stanu uzna to za stosowne, jak teraz z Wenezuela. Jak powiedział Simon Bolivar: „Wydaje się, że przeznaczeniem Stanów Zjednoczonych przez Opatrzność jest nękanie Ameryki udrękami w imię wolności”.
Jak na ironię, niektórzy potępiający „faszystowskie” skłonności Trumpa schronili się w działaniach szefów korporacji, którzy zrezygnowali z założonej przez Trumpa na początku tego roku Amerykańskiej Rady ds. Produkcji. Jak Noam Chomskya inni od dawna zauważyli, że struktura korporacyjna jest totalitarna. Wybawcy są częścią zagrożenia. Być może podwójnie, ponieważ Rada była spółdzielnią korporacyjno-rządową.
Preteksty i pozory przewijają się przez cały dyskurs publiczny w Stanach Zjednoczonych, ponieważ jest on zdominowany przez aparatczyków skupionych wokół Trumpa i Partii Demokratycznej. Tylko zawsze czujna analiza oszustw i działań, które są zakorzenione w zasadach i poczuciu globalnej wspólnoty, pozwoli nam przetrwać.
Specjalne podziękowania dla Berkleya Bragga.
Sam Husseini jest założycielem VotePact.org, która opowiada się za pryncypialną współpracą lewicy i prawicy w celu przełamania duopolu. Jest także założycielem CompassRoses.org, projekt artystyczny, który ma ukazać jedyny świat, w którym żyjemy.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna