Były dyrektor CIA, generał Michael Hayden mówią Irak jest martwy, „nie zostanie odtworzony” i zostanie zastąpiony przez trzy „państwa-następcy”. Jedna z nich, którą gen. Hayden nazywa „Sunnistanem”, stanie się bezpieczną przystanią dla terrorystów i powinna być traktowana jak Waziristan, strefa tajnych operacji i ataków dronów w plemiennych regionach Pakistanu. Drugi, zwany „Shiastan”, powinien zostać wzmocniony poprzez odbicie rafinerii ropy naftowej na północ od Bagdadu, a następnie pozostawiony na znacznie zmniejszonej przestrzeni. Stany Zjednoczone powinny „przytulić się wygodnie” do Kurdystanu, jedynego sojusznika Ameryki, gdzie siły Peszmergów rywalizują o pełną kontrolę nad ropą w Kirkuku.
To jest właśnie „rozczłonkowanie” Iraku, za którym dawno temu opowiadał się arabista Bernard Lewis, koniec niegdyś potężnego arabskiego państwa nacjonalistycznego. (Widzieć "Za „szaleństwem” w Iraku„) I jest to zupełne przeciwieństwo linii przyjętej przez prezydenta Baracka Obamę i innych, którzy wywierają presję na szyickiego przywódcę Nouri al-Maliki, aby utworzył koalicję „podziału władzy” lub został zastąpiony, jako warunek pomocy USA.
Zakładając, że gen. Hayden ma rację, zaskakujące jest pytanie, jaką użyteczną rolę będzie pełnić 300 nowych doradców wojskowych USA w rozpadającym się Iraku. Zakładając jednak, że Obama będzie w stanie wyrwać al-Malikiego z ustępstw lub go usunąć, analiza gen. Haydena wskazuje na nieodwracalny spadek w kierunku końca Iraku. Wszystkie konie króla i wszyscy ludzie króla prawdopodobnie nie będą w stanie ponownie złożyć Humpty Dumpty.
Stany Zjednoczone będą musiały wybrać między separatystami Kurdystanu, którzy zajęli Kirkuk wraz z polami naftowymi, a szyickim reżimem al-Maliki, a nawet sunnitami, którzy sprzeciwiają się większej autonomii Kurdów. Następnie Stany Zjednoczone spróbują zawiązać koalicję pomiędzy szyitami i sunnitami w Bagdadzie, jeśli znajdą się jacyś, którzy będą chcieli połączyć siły, a nie walczyć, co jest w najlepszym razie chwiejną koncepcją. Wreszcie, co najważniejsze, Stany Zjednoczone rozpoczynają rozległą, tajną wojnę przeciwko powstańcom sunnickim, którzy obecnie kontrolują cały północno-zachodni Irak i południowo-wschodnią Syrię jako ogromną wyzwoloną strefę w drodze do ogłoszenia kalifatu.
Wow. Kolejna tajemnicza i prawdopodobnie nie do wygrania wojna. W jaki sposób media lub Kongres uzyskają wiarygodne wiadomości z tak nieprzeniknionego regionu? Jedyne, co wydaje się jasne, to fakt, że Stany Zjednoczone skłaniają się w stronę faktycznego sojuszu ze swoim wieloletnim wrogiem strategicznym, Iranem, po stronie irackich szyitów i ich sojuszniczego syryjskiego dyktatora Baszira al-Assada w Damaszku na północy. Posunięcie to wstrząsnęłoby Tel Awiwem i Riyadem i mogłoby zwiększyć możliwość zawarcia porozumienia nuklearnego między USA a Iranem.
Jest też Afganistan, obecnie na skraju chaosu, zaledwie kilka tygodni po wszystkich olśniewających fanfarach medialnych na temat „udanych” wyborów prezydenckich. Główny kandydat w pierwszej turze, Abdullah, skutecznie się wycofał, potępiając ostateczne głosowanie jako sfałszowane przez spisek Karzaja. Może mieć rację. Abdullah reprezentuje dawną frakcję Sojuszu Północnego podczas pierwotnej wojny domowej w kraju. Główną, choć nie jedyną bazą Abdullaha jest mniejszość tadżycka, która, jak na ironię, lub nie, jest historycznie sprzymierzona z Iranem. W rzeczywistości Iran wspierał USA w obaleniu początkowego reżimu talibów, a następnie zachęcał Tadżyków, aby pomogli Karzajowi w utworzeniu nowego rządu. Mylące interesy Iranu mają charakter sekciarski i praktyczny. Sprzeciwiają się ideologii talibów, chcą chronić swoich etnicznych sojuszników w Afganistanie i powstrzymać masowy przepływ narkotyków przez granicę afgańsko-irańską w kierunku Europy.
Czy administrację Obamy stać na to, by w obliczu fiaska w Iraku Afganistan stawał się bardziej dysfunkcyjny niż obecnie? Talibowie mogą podjąć ofensywę wojskową w dowolnym momencie, w miarę jak wojska amerykańskie będą nadal wycofywać się. Jego presja może zaostrzyć wewnętrzne sprzeczności w i tak już niepewnym Kabulu, podobnie jak ofensywa ISIS spowodowała ugięcie się reżimu w Bagdadzie.
Czy zamiast „zakończyć dwie wojny” Obama zostanie oskarżony o to, że nie zakończył dwóch wojen, których administracja Busha nigdy nie powinna była rozpocząć? Czy polityka amerykańska doprowadziła w końcu do powstania w „Sunnistanie” nowego, ogromnego sanktuarium, z którego będą rozpoczynane ataki terrorystyczne? Czy interwencja w dwie wojny domowe na tle religijnym stworzyła tysiące nowych dżihadystów szukających zemsty na Amerykanach? Jednak senator John McCain, senator Lindeay Graham i wschodzący neokonserwatyści czują się usprawiedliwieni z boku. Dynastie Kristol i Kagan przeżywają swój własny rozkwit, chociaż ich rozwiązania pochodzą z XIX wieku.
Tymczasem Kongres został odcięty od swojej roli w zakresie kontroli i równowagi. Jednakże w tym tygodniu Izba w głosowaniu zatwierdziła poprawkę dotyczącą środków na obronę, która zabrania finansowania jakichkolwiek żołnierzy amerykańskich w Iraku „wyposażonych do walki” lub bliskich „immanentnego zaangażowania w działania wojenne”, co mogłoby spowodować dla mocarstw wojennych problemy podobne do tych prezydent znalazł się na krawędzi eskalacji w Syrii. Pomimo odważnych wysiłków pod przewodnictwem przedstawicielki Barbary Lee, wspieranych strumieniami antywojennych przesłaniów kierowanych do Hill, Izba Republikańska odrzuciła kilka skuteczniejszych narzędzi zapobiegania wojnom:
- Nie dla poprawki Lee zakazującej finansowania operacji bojowych w Iraku. (Odrzucony 250-165, Demokraci głosujący 142-44-13)
- Nie w sprawie poprawki Lee zakazującej finansowania zgodnie z zezwoleniem na użycie sił zbrojnych z 2002 r. (Odrzucony 231-182, Demokraci głosujący 151-35-13)
Doktryna długiej wojny przeciwko terroryzmowi nadal dominuje. Opisana przez strategów Pentagonu jako tajne operacje antyterrorystyczne i przeciw powstańcom prowadzone przez okres 50–80 lat, polityka ta mogła zapobiec atakom terrorystycznym na USA, ale z pewnością doprowadziła do wymkniętego spod kontroli pościgu rewolucyjnych dżihadystów w celu rozszerzające się pola bitew, z których najnowszym jest Afryka Północna. Brutalna ironia polega na tym, że nowy i zjadliwy dżihad rozprzestrzenia się na te same terytoria, które kiedyś twierdziły Stany Zjednoczone: „Misja zakończona”. Zamiast sukcesu, polityka USA zasiała ziarno przyszłych ataków terrorystycznych na amerykańskiej ziemi na nadchodzące lata. Oczywista porażka militarna długiej wojny nie wydaje się mieć znaczenia, jeśli pozostanie ona odporna z politycznego punktu widzenia. Zatem ostateczna bitwa w wojnie z terroryzmem zostanie stoczona na polu polityki amerykańskiej, poprzez ciągłe przekształcanie okręgów kongresowych w nowe rodzaje sanktuariów dla powstań opowiadających się za pokojem.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna