Dotarliśmy do kluczowego momentu w rządzie i polityce i wydaje się, że to ostatnie, jęczące spazmy liberalizmu Nowego Ładu. Kiedy partia aktywistycznego rządu, w obliczu epickiego kryzysu, nie użyje szerokich uprawnień rządu, aby odwrócić zaburzenia gospodarcze i zaradzić pogłębiającej się degradacji społecznej, musi to być koniec drogi dla rządzącej ideologii odziedziczonej po Roosevelcie, Trumanie i Johnsonie .
Wydarzenia polityczne ostatnich dwóch lat przyniosły głębszy i niszczycielski przekaz: amerykańska demokracja została ostatecznie pokonana przez amerykański kapitalizm. Rząd został unieruchomiony lub przechwycony przez potężną siłę prywatnej przedsiębiorczości i skoncentrowanego bogactwa. Prawa samorządowe, jakie demokracja przedstawicielska przyznała obywatelom, są obecnie uzurpowane przez apodyktyczne żądania interesów korporacyjnych i finansowych. Łącznie sektor korporacyjny obejmuje obie partie polityczne, finansowanie karier politycznych, tworzenie programów politycznych i propagandę wpływowych ośrodków doradczych oraz kontrolę większości głównych mediów.
System kapitalistyczny chce więcej, więcej bogactwa, większej wolności robienia, co chce. Zawsze był to jego instynkt, chyba że rząd zainterweniował, aby temu zapobiec. Celem jest teraz zniszczenie wszelkich pozostałych form ingerencji rządu, z wyjątkiem oczywiście dotacji i zabezpieczeń dla przedsiębiorstw. Wielu wybranych przedstawicieli jest pośrednio zaangażowanych w tę sprawę.
Wydaje się, że wielu Amerykanów o tym wie; przynajmniej czują, że strukturalna rzeczywistość rządu i polityki nie jest po ich stronie. Kiedy wybór sprowadza się do społeczeństwa lub kapitalizmu, społeczeństwo regularnie przegrywa. Pierwszą uwagę poświęcono priorytetom gospodarczym największych, najpotężniejszych instytucji biznesu i finansów. Ta stronniczość jest naturalna dla Republikanów, partii pieniędzy i prywatnej przedsiębiorczości, ale w ważnych kwestiach strukturalnych „biznes na pierwszym miejscu” definiuje także Demokratów, dawniej partię ludzi pracy. Pomimo stronniczej retoryki obie strony są do siebie bardziej podobne, niż im się wydaje.
Pod tym względem administracja Baracka Obamy była miażdżącym rozczarowaniem dla tych z nas, którzy mieli nadzieję, że będzie inny. Okazuje się, że Obama jest politykiem bardziej konwencjonalnym i ograniczonym, niż się reklamuje, i bardziej prawicowym, niż sugerowała jego porywająca retoryka. Podobnie większość Demokratów w Kongresie okazała się słabymi i niespójnymi, nierzetelnymi obrońcami swoich rzekomych wartości lub najbardziej lojalnych elektoratów. Nazywają to pragmatyzmem. Nazywam to poddaniem się.
Niezdarny kompromis podatkowy Obamy z Republikanami był bardziej destrukcyjny niż twórczy. Przystał na doktrynę spływającego podatku regresywnego i lekko pominął fakt, że przyczyniał się do rażącej niesprawiedliwości. Zwykli Amerykanie ponownie zostaną zmuszeni w ten czy inny sposób zapłacić za szkody wyrządzone społeczeństwu przez innych. Obama zgadza się, że jest to obraźliwe, ale argumentuje: „To jest polityka, pogódź się z tym”. Jego rodzaj realizmu uczy ludzi lekceważyć to, co mówi. Zamiast tego spójrz na to, co robi.
W obliczu przytłaczającej większości w Kongresie i kryzysu gospodarczego, który spustoszył kraj w 2009 roku, urzędujący Demokraci opowiedzieli się najpierw za samoobroną, a później zasadami partii. Ich przywódcy w Senacie pozwolili naiwnym na określenie najniższego wspólnego mianownika dla środków stanowiących półmetek reform, które miały nie zakłócać nadmiernie potężnych interesów korporacyjno-finansowych, a zatem nie byłyby w stanie naprawić społecznych zniszczeń, jakie te interesy spowodowały. Senaccy Demokraci twierdzą, że nie mieli głosów. Wyobraźcie sobie, co zrobiłby Mitch McConnell, gdyby był ich przywódcą: nie brać jeńców. Zmuś dysydentów partyjnych do ustawienia się w kolejce i ukaraj tych, którzy tego nie robią. Blokuj nawet najbardziej piesze propozycje opozycji.
Demokraci nie są przyzwyczajeni do agresywnego rządzenia. Nie robili tego od dziesięcioleci i być może już w to nie wierzą. Przez wiele lat obecni Demokraci przetrwali, radząc sobie z niepewnym rozkrokiem pomiędzy siłami zorganizowanego pieniądza a zdezorganizowanymi ludźmi, których rzekomo reprezentują. Podział był zazwyczaj krzywy na korzyść zwolenników pieniędzy, ale można było wierzyć, że duch reform ożyje, gdy wrócą do władzy pod przewodnictwem Demokratów. To pobożne założenie jest już nieaktualne.
Nieśmiałą strategię gospodarczą Obamy można określić jako skuteczną tylko wtedy, gdy standardem sukcesu są solidne zyski przedsiębiorstw, rosnące ceny akcji i notoryczne premie na Wall Street na koniec roku. Obama raz po raz wahał się przed podjęciem odważniejszych kroków, które spowodowałyby różnicę w warunkach społecznych. Teraz jest jasne, że krwawiące dolegliwości, których doświadcza przeważająca większość obywateli, nie zostaną merytorycznie rozwiązane, ponieważ Demokraci, zarówno prezydent, jak i Kongres, zdecydowali się współpracować na rzecz konserwatywnej sprawy redukcji deficytu: obciąć wydatki, zmniejszyć rząd, zablokować wszelkie inicjatywy naprawcze to kosztowało prawdziwe pieniądze.
Republikanie, uzbrojeni w silne przekonania, odradzają się w czymś, co można nazwać ideologicznym nihilizmem. Pomińmy ich oczywistą hipokryzję na temat uczciwości fiskalnej i wolnego rynku. Ich jednomyślnym celem jest zniszczenie pozostałości zdolności rządu do interweniowania lub ograniczania sektora prywatnego w imieniu wspólnego dobra. Wiele starych narzędzi i programów rządowych już zniknęło, zniszczonych przez deregulację, sparaliżowanych przez przejęcie przez korporacje agencji regulacyjnych, które pierwotnie miały na celu ograniczenie nadużyć w sektorze prywatnym, i dotkniętych niedostatecznym finansowaniem. Prawica chce mniejszego rządu dla ludzi, ale nie dla kapitalizmu korporacyjnego. Będzie walczyć o zachowanie ochrony, przywilejów i dotacji płynących do sektora prywatnego.
* * *
Republikanie po raz kolejny organizują atak na klejnot koronny liberalizmu, Ubezpieczenia Społeczne, tylko tym razem mogą odnieść sukces, ponieważ demokratyczny prezydent z nimi współpracuje. Histeria deficytowa wycelowana w Ubezpieczenia Społeczne jest oszukańcza (co przyznają eksperci Obamy), ale prezydent już poważnie osłabił wypłacalność programu swoim urlopem od podatku od wynagrodzeń, co podcina finansowanie przyszłych świadczeń. Obama obiecuje, że ten chwyt się nie powtórzy, ale jeśli za rok zatrudnienie będzie nadal słabe, może się poddać. GOP oskarży go o wyrządzenie szkody gospodarce poprzez zatwierdzenie „podwyżki podatków” na wszystkich pracowników. Senaccy Demokraci przygotowują własną propozycję cięć w ubezpieczeniach społecznych jako przeciwstawienie się skrajnej wersji GOP. W końcu mogą podzielić różnicę i świętować kolejny wspaniały kompromis.
To kapitulacja udająca umiar. Obama przygotował się na znacznie więcej „kompromisów” w nadchodzących miesiącach; za każdym razem niewątpliwie użyje lewej strony jako wygodnej folii. Dyskredytowanie „purystycznych” liberałów to jego sposób na zapewnienie tak zwanych niezależnych, że przeciwstawił się rzekomo daleko idącym żądaniom własnej bazy wyborczej. To absurdalny chwyt, biorąc pod uwagę słabość lewicy. Cynicznie zakłada, że zwykli ludzie niezaangażowani w politykę są zbyt tępi, aby pojąć, co on robi. Podejrzewam, że Obama się myli. Zapytałem starą przyjaciółkę, co sądzi o obecnym bałaganie w Waszyngtonie. „Bez względu na problem, bogaci wygrywają” – odpowiedziała. Wiele osób to rozumie – na tym właśnie polega sedno historycznej sytuacji kraju.
Aby uzyskać przybliżony obraz tego, jak wygląda państwo korporacyjne, przeanalizuj prowadzoną przez Rezerwę Federalną listę firm bankowych, finansowych i biznesowych, które otrzymały 3.3 biliona dolarów, które bank centralny udzielił w postaci niskooprocentowanych pożyczek w czasie kryzysu finansowego (te cenne informacje są ujawniane tylko ponieważ ustawodawcy reformujący, tacy jak senator Bernie Sanders, walczyli o ujawnienie). Jeśli nie było Cię na liście odbiorców, znasz swoje miejsce w tym nowym porządku.
Zmiana władzy nie rozpoczęła się od Obamy, ale jego kadencja ją potwierdza i kończy. Korporacje rozpoczęły systematyczne dążenie do demontażu liberalnych rządów już w latach 1970. XX wieku, a Partia Demokratyczna wkrótce próbowała je uspokoić, a jej odwrót został spowodowany popularnym apelem Ronalda Reagana i odgórnym obniżeniem podatków. Dopóki Demokraci nie mieli władzy, mogli nadal opowiadać się za liberalnymi celami i atakować destrukcyjne zachowania biznesu i finansów (choć ich retoryka była bardziej spójna niż liczba głosów). Gdy odzyskali kontrolę nad rządem, ściszyli głos i wystąpili o pokój. Zobowiązani do korporacyjnej Ameryki za wkład w kampanię Demokraci zrywali układy z bankami i przedsiębiorstwami i zwykle dawali im to, czego żądali, aby interesy korporacji nie zawetowały postępowego ustawodawstwa.
Obama był w tej sprawie wyjątkowo szczery. Podziwia „przemyślnych biznesmenów” na szczycie władzy korporacji. Szuka z nimi „partnerstwa”. Stare konflikty gospodarcze, takie jak praca kontra kapitał, są uważane przez obecnie rządzących „nowych Demokratów” za passé. Biznes w Ameryce to biznes. Rząd powinien działać jako zarządca i sługa, a nie pan.
Ta pełna szacunku postawa znajduje odzwierciedlenie we wszystkich najważniejszych reformach legislacyjnych Obamy, nie wspominając o ludziach, których wprowadził do rządu. Ratując finanse, Obama, podobnie jak wcześniej George W. Bush, przekazał miliardy bankierom znajdującym się w trudnej sytuacji, nie żądając w zamian żadnych zobowiązań publicznych. Jeśli chodzi o opiekę zdrowotną, zerwał układy z firmami ubezpieczeniowymi i farmaceutycznymi i zabawił się uroczo, pozwalając na zabicie opcji publicznej, która zapewniłaby prawdziwą konkurencję monopolistom w dziedzinie opieki zdrowotnej. Jeśli chodzi o reformę finansową, urzędnicy Obamy ds. skarbu i większość Demokratów w Kongresie odrzucili najważniejsze środki, które ograniczyłyby megabanki na Wall Street do akceptowalnych rozmiarów.
Społeczeństwo stoi przed strasznymi perspektywami i głęboką transformacją. Kiedy obie strony zrównają się z władzą korporacji, kto stanie w obronie ludzi? Kto ich ochroni przed nienasyconymi apetytami kapitalistycznej przedsiębiorczości i pomoże im przejść przez czekającą ich trudną drogę? Jedno wiemy na pewno z historii: nie ma naturalnych ograniczeń tego, czego kapitalizm będzie szukał w zakresie władzy i zysku. Jeśli rząd nie wstanie i nie naciśnie hamulców, społeczeństwo będzie bezbronne.
Co dziwne, ta nowa rzeczywistość przenosi nas z powrotem w przyszłość, stawiając fundamentalne pytania o relacje między kapitalizmem a demokracją, które obywatele i reformatorzy stawiali 100 lat temu. Tylko że tym razem naród nie jest już wschodzącą potęgą gospodarczą. Stoi w obliczu trudnych dostosowań w miarę pogarszania się ogólnego dobrobytu i rozpadu szerokiej klasy średniej, którą pomogli stworzyć robotnicy i liberalizm.
Moja ponura analiza to nie koniec historii. Trudno teraz wyobrazić sobie zmianę, biorąc pod uwagę niesamowitą siłę status quo i upadek niegdyś zaufanych instytucji politycznych. Ale zmiany nadejdą, na lepsze lub na gorsze. Jedną z kluczowych dynamiki XX wieku była długotrwała walka o dominację między demokracją a kapitalizmem. Równowaga sił zmieniała się kilkakrotnie, napędzana przez dwie podstawowe siły, nad którymi nie mogli zapanować ani korporacyjni lobbyści, ani nieśmiali politycy: katastrofalne wydarzenia, które zakłóciły porządek społeczny, takie jak wojna i depresja, oraz siła obywateli zmobilizowana w reakcji na te wydarzenia. Pod tym względem obie partie polityczne są nadal bardzo bezbronne – jak wielokrotnie pokazała historia XX wieku, społeczeństwo nie jest w stanie przetrwać ciężarów nieskrępowanego porządku korporacyjnego.
Ludziom przypisuje się różne etykiety ideologiczne, ale Amerykanie nie są tak przeciwni „wielkiemu rządowi”, jak sugerują powierzchowne uogólnienia. W wielu kwestiach panuje przytłaczająca zgoda, którą media i eksperci ignorują (jeśli wątpisz, sprawdź sondaże). Amerykanie w każdym wieku będą walczyć w obronie zabezpieczeń społecznych, między innymi Ubezpieczeń Społecznych, Medicare i Medicaid. Ludzie są sceptyczni wobec wrogości w stosunku do nadmiernej władzy korporacji. Ludzie chcą, aby rząd był bardziej agresywny w wielu obszarach, na przykład wysyłając niektórych finansowych złoczyńców do więzienia.
Żywym przykładem był wściekły obywatel na spotkaniu w ratuszu, który krzyknął do swojego kongresmana: „Trzymaj ręce rządu z daleka od mojego Medicare!” Słyszałem w radiu przywódcę oddolnego społeczeństwa wyjaśniającego, że zasadniczo ludzie z Partii Herbacianej „chcą rządu, który będzie dla nich pracował”. Czyż nie wszyscy? W ciągu najbliższych kilku lat obie strony będą próbowały zdefiniować ten sentyment. Jeśli będą trzymać się programu korporacyjnego, z pewnością wpadną w kłopoty, a szeregi zbuntowanych obywateli będą rosły. Nikt nie wie, dokąd może zaprowadzić powszechny bunt, w prawo czy w lewo, ale mój uparty optymizm wisi na tym wątku.
Jakkolwiek ludzie na lewicy mogą się nazywać, w tej sytuacji spoczywa na nich szczególny ciężar, ponieważ są głęboko przywiązani do idei, że rząd powinien być godnym zaufania agentem wielu, a nie nielicznych wpływowych. Wielu z nas wierzy ponadto (jak nauczali socjaliści), że to gospodarka powinna służyć ludziom, a nie odwrotnie.
Obecny kryzys wymaga od ludzi powrotu do korzeni i ponownego zweryfikowania swoich przekonań – teraz, gdy nie mogą już automatycznie liczyć na pomocną dłoń rządu czy Partii Demokratycznej. Niefortunna metafora Obamy dotycząca „zakładnika” skłoniła Saturday Night Live do żartu, że prezydent sam doświadcza „syndromu sztokholmskiego” – identyfikując się ze swoimi konserwatywnymi porywaczami. Wiele postępowych grup, w tym zorganizowana grupa związkowa, cierpi na podobną zależność. Nie będą mogli jasno myśleć o przyszłości kraju, dopóki nie nabiorą większego dystansu od Partii Demokratycznej.
Sugeruję trzy kroki, aby postępowcy odzyskali wpływową rolę w polityce. Po pierwsze, rozwiń w sobie wrażliwość partyzancką, która rozpoznaje słabość lewicy. Nie ma potrzeby rezygnować z polityki wyborczej, ale oddani lewacy powinni postawić na rolę pryncypialnego oporu. W latach sześćdziesiątych bezkompromisowi prawicowcy zasłynęli w szeregach Republikanów jako „obgryzacze kostek”, upierający się przy celach uznawanych za niemożliwe i przeciwstawiający się przywódcom partii umiarkowanych i liberalnych, czasami z beznadziejnymi kandydatami. Spędzili dwadzieścia lat na pustyni, ale zbudowali kadrę aktywistów, których przekonania ostatecznie zyskały moc.
Gdzie są lewicowi obgryzacze kostek, którzy mogliby zmienić Partię Demokratyczną? Trzeba trochę arogancji, aby wyobrazić sobie, że swoimi działaniami można zmienić kraj, ale paradoksalnie wymaga to także poczucia pokory. Przede wszystkim zmusza ludzi do zadania sobie pytania, czego według nich naprawdę potrzebuje ten kraj, a następnie stanięcia w obronie tych przekonań w każdy możliwy sposób. Konkretnie, może to skłonić kogoś do kandydowania do rady miejskiej lub senatora USA. Albo wystawić pryncypialnych przeciwników, by rzucić wyzwanie nieudolnym Demokratom w prawyborach (to właśnie Partia Herbaciana zrobiła Republikanom, z imponującymi wynikami). Lub też agitatorzy-aktywiści mogą po prostu dotrzeć do młodych ludzi i werbować pokrewne dusze do prawej pracy, która wymaga długoterminowego zaangażowania.
Po drugie, ludzie o przekonaniach liberalnych powinni „wrócić do szkoły” i poznać nowe realia gospodarcze. Z mojego doświadczenia wynika, że wielu lewicowców tak naprawdę nie rozumie wewnętrznej dynamiki kapitalizmu – dlaczego jest on produktywny i dlaczego wyrządza tak wiele szkód (wielu zakładało, że rząd i politycy zrobiliby to za nich). Potrzebujemy fundamentalnego ponownego zbadania kapitalizmu i relacji między państwem a sferą prywatną. Nie zrobią tego zespoły doradców finansowane przez przedsiębiorstwa. Musimy to zrobić dla siebie.
Sto lat temu populistyczna rebelia zorganizowała spółdzielnie rolnicze, założyła dziesiątki gazet i wysłała wykładowców, aby szerzyć tę informację. Socjaliści i ruch robotniczy zrobili prawie to samo. Współcześni Amerykanie nie mogą polegać na Partii Demokratycznej ani na filantropii w zakresie sponsorowania demokracji w małych miastach. Musimy to zrobić. Mamy jednak zasoby i nowoczesne narzędzia, w tym Internet, których brakowało wcześniejszym powstańcom.
Porządek Nowego Ładu załamał się z dobrych powodów – zmienił się system gospodarczy, a rząd nie dostosował się do nowych realiów i nie stawił czoła kontratakowi prawicy z lat 1970. Struktura życia gospodarczego ponownie się zmieniła – najbardziej dramatycznie w wyniku globalizacji – jednak rząd i partie polityczne w dużej mierze nie mają pojęcia, jak sobie poradzić ze zniszczeniem przemysłu wytwórczego i utratą milionów miejsc pracy. Sam rząd został w tym procesie osłabiony, ale politycy są zbyt zastraszeni, aby mówić o przywróceniu mu uprawnień. Opinia publiczna wyraża kolejny szeroki konsensus co do konieczności skonfrontowania się z „wolnym handlem” i zmiany go w interesie narodowym – to kolejny przypadek opinii publicznej, która wydaje się nie liczyć, ponieważ sprzeciwia się programowi korporacji.
Reformatorzy stoją dziś w obliczu warunków podobnych do tych, z jakimi borykali się populiści i postępowcy: kapitalizm monopolistyczny, ruch robotniczy stłumiony przy bezpośredniej pomocy rządu, „trust pieniężny” na Wall Street na czele, państwo korporacyjne karmiące rząd, ignorując niemoralne warunki społeczne. Tymczasem klasa robotnicza odzyskuje swoją tożsamość, podczas gdy miliony ludzi są pozbawiane statusu klasy średniej, podczas gdy miliony innych walczą na dnie. Ludzie pracy mają szansę stać się nowym centrum ożywionej demokracji, choć na tym etapie nie jest jasne, czy staną po stronie lewicy, czy prawicy. Zrozumienie wszystkich tych sił może doprowadzić do powstania nowego programu rządów, którego społeczeństwo desperacko potrzebuje.
Wreszcie lewicowi liberałowie muszą zacząć słuchać i uczyć się rozmawiać z bliska zwykłych Amerykanów, w tym z ludźmi, którzy nie są oczywistymi sojusznikami. Powinniśmy szukać trwałych powiązań z tymi, którzy są wyobcowani i niezorganizowani, a może nawet wrodzy ideologicznie. Tłumy Partii Tea miały rację w jednej zasadniczej kwestii: podział polityczny nie polega na tym, że Republikanie są przeciwko Demokratom, ale elity rządzące przeciwko społeczeństwu. Podobny podział istnieje w biznesie i bankowości, gdzie prawdziwymi zakładnikami są mniejsze firmy o zasięgu lokalnym, zagrożone przez dużych chłopców, którzy dostają sos z Waszyngtonu. Mamy więcej wspólnego z właścicielami małych firm i powstańcami z Tea Party, niż sugerują odgórne komentarze.
Gdzieś we wszystkich tych działaniach ludzie mogą ponownie odnaleźć satysfakcjonujący cel i stopniowo budować nową politykę. Nie czekaj, aż Barack Obama prześle instrukcje. I nie licz na to, że koniecznie dokonasz dużej zmiany, przynajmniej nie od razu. Muzyka w demokracji zaczyna się od ludzi, którzy traktują siebie poważnie. Najpierw odkrywają, że sami się zmienili, a potem decydują, że mogą zmienić innych.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna