Partia Czarnych Panter była afroamerykańską radykalną organizacją założoną w Oakland w Kalifornii w 1966 roku. Pierwotnie nazywała się Partia Czarnych Panter na rzecz Samoobrony i chociaż pojawiła się na północy, odpowiadała na ten sam gniew i frustracja jako Diakoni do obrony czułem, gdy patrzyłem, jak Czarni ludzie są karani za bronienie siebie na Południu.
Bezpośrednim celem Panter była ochrona czarnych dzielnic przed brutalnością policji. Grupa ewoluowała od czarnego nacjonalizmu do szerszego rewolucyjnego socjalizmu. Szybko rozszerzyła się na wiele miast, nadal głównie na północy, i zyskała wpływy. Różniła się od Diakonów Obrony tym, że nie uważała się za siłę bezpieczeństwa ruchu na rzecz praw obywatelskich. Zamiast tego stanowił wręcz alternatywę dla ruchu na rzecz praw obywatelskich, m.in cele obejmowały „ziemię, chleb, mieszkania, edukację, odzież, sprawiedliwość i pokój”. Jej najbardziej znanymi programami były uzbrojone patrole obywatelskie w celu monitorowania policji oraz bezpłatne śniadanie dla dzieci w wieku szkolnym. Inne programy obejmowały bezpłatne przychodnie lekarskie, rehabilitację narkotykową i alkoholową oraz szkołę eksperymentalną mającą na celu opracowanie nowych metod edukacji dzieci afroamerykańskich.
Niezbyt wiele uwagi poświęcono wysiłkom Panter, jako organizacji rewolucyjnej, mających na celu włączenie alternatywnych instytucji do swojego programu. Wielu członków ruchu Occupy zrobiło ten sam ruch. Obydwa są w zgodzie z ramy kładące nacisk na „pracę prefiguratywną”, która buduje umiejętności i tworzy nowe sposoby organizacji życia w przyszłym społeczeństwie.
Tym, co przykuło wówczas większą uwagę i nadal dominuje w wizerunku Czarnych Panter, było ich naleganie na noszenie broni i chęć użycia jej w obronie społeczności. Na przykład w 1967 r. partia zorganizowała słynny marsz na stolicę stanu Kalifornia, podczas którego demonstranci otwarcie nosili karabiny. Dlatego byłem zaskoczony, gdy w 1976 roku dwóch członków Partii Czarnych Panter usiadło w moim salonie, wypełnionym radykalnymi aktywistami, i spokojnie stwierdziło, że patrząc wstecz, myśleli, że popełnili „błąd militarystyczny”.
Część moich znajomych protestowała: „Mialiście prawo się bronić. Samoobrona jest zapisana w Konstytucji! Nie mówiliście, że zbroicie się do prowadzenia wojny rewolucyjnej!”
Pantery siedzące na mojej kanapie zgodziły się z tym wszystkim i stwierdziły, że mówią o strategii, a nie o moralności. Militaryzm, twierdzili, to punkt widzenia, który sprawia, że przemoc jest potężniejsza, niż jest w rzeczywistości. Sprawia, że noszenie broni wydaje się przeważać nad rzeczywistością koloru, intensywnością białego rasizmu, bezbronnością czarnej społeczności, naturą rasistowskich środków masowego przekazu i siłą aparatu współczesnego państwa bezpieczeństwa.
Teraz, wiedząc o programie COINTELPRO rządu USA i jego szczególnym zainteresowaniu grupami takimi jak Czarne Pantery, łatwiej rozumiemy, o czym mówili ci dwaj mężczyźni. Moralne roszczenie Panter do samoobrony nie chroniło ich, a noszenie broni było faktem, który można było łatwo wykorzystać jako usprawiedliwienie ich zniszczenia. Życie jest niesprawiedliwe, ale oni o tym wiedzieli.
Strategiczne pytanie brzmi: czy przemoc defensywna lub jej groźba pomaga nam, czy szkodzi, gdy walczymy o sprawiedliwość? Wymownie przemawia niezdolność Partii Czarnych Panter do ochrony nawet samej siebie, a tym bardziej do przetrwania i ochrony czarnej społeczności.
W 2012 roku warto zadać sobie pytanie: co się od tego czasu zmieniło, że tym razem strategia zbrojnej samoobrony sprawdzi się lepiej niż w latach sześćdziesiątych? Czy w międzyczasie państwo bezpieczeństwa narodowego osłabło, jego środki inwigilacji i infiltracji uległy degradacji? Czy 1 procent stał się bardziej liberalny i bardziej zainteresowany dobrem wszystkich? Czy od lat sześćdziesiątych potencjalni sojusznicy coraz bardziej przyciągają przemoc jako środek walki o sprawiedliwość?
Szanuję fakt, że Czarne Pantery rozpoczęły reakcję na Północy, gdy ruch na rzecz praw obywatelskich osiągał punkt samooceny, oraz fakt, że ich reakcja obejmowała kreatywność i dociekanie ideologiczne. Zwróć uwagę na nastrój tamtego okresu: do 1965 roku, po 10 latach niesamowitych zwycięstw w najbardziej brutalnej rasistowskiej części kraju, na Głębokim Południu, wiele osób na Północy identyfikujących się z ruchem miało mieszane uczucia. Czuli wstręt do ilości cierpień, jakich wymagało osiągnięcie tych zwycięstw, a jednocześnie oczekiwali, że zwycięstwa te powinny już przemienić Amerykę w głębszy sposób.
Należałem do działaczy, zarówno czarnych, jak i białych, którzy w tamtych czasach objeżdżali kraj, robiąc warsztaty na prośbę miejscowej ludności. Pamiętam rosnącą liczbę skarg na Północy: „Dlaczego nasza sytuacja w tej społeczności się nie zmieniła? Rasizm postępuje tak jak wcześniej. Wszystko to bez przemocy i wciąż tak samo – może niestosowanie przemocy nie działa!”
W odpowiedzi poprosiłbym ich, aby opowiedzieli mi o kampaniach akcji bezpośrednich, które sami prowadzili w swoich społecznościach. Zbyt często odpowiedź brzmiała: „No cóż, jeszcze nikt”. Gandhi, stary, twardy ptak, na moim miejscu zapytałby: „Spodziewałeś się, że ktoś inny cię wyzwoli?”
Zrozumiałem skargę w kategoriach kulturowych. Z relacji tego ruchu w mediach ogólnokrajowych mieszkańcy Północy mogli sądzić, że był to ruch narodowy walczący na całym świecie z rasizmem i biedą. Tak, w pewnym stopniu było to zjawisko narodowe. Ale głównie był to ruch Południa, skupiający się na kwestiach regionalnych, takich jak filiżanka kawy w barze z lunchem i prawo do głosowania.
Zamiast czekać, aż ktoś inny ich wyzwoli, Partia Czarnych Panter zaczęła działać na Północy. Było im ciężko, ale osiągnęli pewne zyski. W tym okresie Martin Luther King również zwrócił się na Północ i zaczął stawiać czoła nowym wyzwaniom, zarówno kulturowym, jak i politycznym. Pokojowa część ruchu na rzecz praw obywatelskich odnotowała pewien postęp na Północy, ale skrzyżowanie rasy i klasy okazało się bardzo trudne, podobnie jak Pantery. Pantery dodały teorię walki klas, aby im pomóc, a King również to zrobił, tylko wolniej. (Zanim zginął, King rzucał wyzwanie kapitalizmowi jako systemowi, a także budował międzyrasową i międzyklasową koalicję, aby skupić się na biedzie).
Z punktu widzenia 1 procenta w połowie lat sześćdziesiątych sprawy nie układały się najlepiej. Machiny FBI mające na celu podzielenie ruchu na rzecz praw obywatelskich nie były zbyt skuteczne. Ruch narastał i coraz więcej osób podnosiło pytanie, które zaniepokoiło 1 procent: czy chcemy większego kawałka amerykańskiego ciasta, czy też samo ciasto trzeba upiec od nowa? Kraj jako całość ulegał polaryzacji; Liczba członków Krajowego Stowarzyszenia Strzeleckiego rosła, co było wyrazem białego niepokoju. Eskalacja wojny w Wietnamie nie przyczyniła się do marginalizacji ruchu na rzecz praw obywatelskich i przywrócenia ogólnej jedności, co było rozczarowujące, biorąc pod uwagę, że historyczną funkcją wojny jest zmniejszenie wewnętrznych podziałów.
Mimo to 1 procent miał więcej kart do rozegrania. Mogliby zorganizować fałszywą „Wojnę z ubóstwem”, która przyciągnęłaby mądrych młodych czarnych organizatorów, dając im pracę w agencjach samopomocy. (Słyszałem, jak Bayard Rustin mówił cynicznie: „To pierwszy raz w historii, kiedy Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny z użyciem wiatrówki”). Mogli także sprawić, że nielegalne narkotyki i broń będą łatwiej dostępne w północnych czarnych dzielnicach i rzekomo tak się stało Więc.
Potem posiadacze władzy mieli kilka poważnych przełamań. Sam ruch na rzecz praw obywatelskich podzielił się w sprawie Black Power i kwestii przemocy. Drugi wielki przełom nastąpił w postaci zamieszek, które spustoszyły dzielnice w Filadelfii, Detroit, Newark, Watts i innych miejscach.
Ruch przestał się rozwijać. Sojusznicy białych aktywistów wyjechali na bardziej przyjazne terytorium organizowania się przeciwko wojnie w Wietnamie, a ośmieleni rasiści po raz kolejny podjęli swój refren, ale w zaszyfrowanym języku „prawa i porządku”. Ponieważ ruch utracił moralną wyższość, drobny projekt ustawy przedstawiony Kongresowi w sprawie środków na kontrolę szczurów w miastach został otwarcie wyśmiany na posiedzeniu jawnym – co było nie do pomyślenia dwa lata wcześniej. Getto miejskie nie potrzebuje kontroli szczurów, stwierdziła postawa teraz wzmocnionej prawicy, potrzebuje więcej policji i większych więzień!
Posiadacze władzy nie musieli już iść na znaczące ustępstwa na rzecz ruchu na rzecz praw obywatelskich. Zainteresowanie zbrojną samoobroną i flirt z przemocą, wykraczające poza podział ruchu, nie doprowadziło do niczego.
Najbardziej tragicznie z torbą pozostały czarne dzielnice śródmiejskie, w których miały miejsce zamieszki. Badanie wykazało, że 40 lat później dzielnice w całym kraju nadal nie odzyskały w pełni utraconego gruntu. Romantycy, którzy uważają, że zamieszki były pozytywną siłą, powinni odwiedzić nękane zamieszkami dzielnice Północnej Filadelfii i opowiedzieć mi, co tam zastali.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna