ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna[Wkład w Projekt nowego spojrzenia na społeczeństwo hostowane przez ZCommunications]
Artykuł Ehrenreicha i Fletchera zatytułowany „Wyobrażanie sobie na nowo socjalizmu” oraz liczne reakcje, jakie wywołał, są dowodem na to, że socjalizm jest niezwykle atrakcyjny dla tych, którzy tęsknią za bardziej sprawiedliwym, humanitarnym i sprawiedliwym światem. Jednak coraz bardziej męczące pytanie ma wiele wspólnego ze sposobem, w jaki ta wizja może – i powinna – zostać urzeczywistniona, jeśli w ogóle.
„Reforma czy rewolucja?” Najpierw martw się o to, co zrobisz podczas następnych zakupów
Ponieważ wiele innych odpowiedzi będzie prawdopodobnie skupiać się na praktycznych i teoretycznych podstawach społeczeństwa socjalistycznego, poświęcę trochę czasu na przemyślenie szerokiej strategii. Nieuchronnie szybko na pierwszy plan wysuwa się kwestia „reformy czy rewolucji”. A jeśli mówimy o socjalizmie w rozwiniętym świecie kapitalistycznym – szczególnie w Stanach Zjednoczonych – kwestia „reformy czy rewolucji” staje się jeszcze bardziej zaciekła. Przede wszystkim chcę powiedzieć, że choć koncepcja rewolucji ludowej w USA (powiedzmy, takiej, w której uczestniczy oszałamiające 15% populacji) może na pierwszy rzut oka wydawać się nieskończenie romantyczna (a może nawet budząca grozę), to jednak ogromne niebezpieczeństwa czyhają na pozostałych 85%, czyli te uparte cechy, które składają się na tak zwaną logikę kapitału.
Inaczej mówiąc, gdyby jutro miała nastąpić rewolucja socjalistyczna, pierwszym priorytetem nowego rządu – nawet przed niemałym zadaniem demokratycznego zaplanowania gruntownej, bezprecedensowej w historii, socjalistycznej transformacji całego społeczeństwa – mogłoby bardzo skupiają się na tym, jak skutecznie przyjąć i zintegrować prawie 60 milionów ludzi, którzy głosowali na Johna McCaina i Sarah Palin w listopadzie ubiegłego roku (nie wspominając o 70 milionach prokapitalistycznych liberałów, umiarkowanych i socjaldemokratów, którzy głosowali na Obamę). Rzecz w tym, że nawet po niezwykle nieprawdopodobnym wydarzeniu w postaci quasi-popularnej rewolucji socjalistycznej wszechobecność zaciekłych nastrojów antysocjalistycznych mogłaby spowodować real rewolucja – tj. gruntowna transformacja wszystkich stosunków społecznych i gospodarczych – utknęła w martwym punkcie, zanim w ogóle się zacznie. Zatem rewolucja socjalistyczna – jeśli nie będzie wspierana przez przynajmniej zwykła większość obywateli – mogłaby potencjalnie okazać się bardziej katastrofalna dla sprawy socjalistycznej niż brak rewolucji.
Jakie są zatem perspektywy projektu socjalistycznego w USA bez rewolucji ludowej? Ta nieco zniechęcająca odpowiedź jest, co zrozumiałe, tym, co skłoniło tak wielu ludzi na lewicy do „spoglądania na południe” w poszukiwaniu inspiracji, nadziei i wskazówek – łącznie ze mną. Rzeczywiście istotne jest, aby lewicowcy niestrudzenie pracowali nad konstruktywną krytyką tych międzynarodowych projektów; zarówno bronić się przed propagowanymi nieprawdami, jak i mierzyć przywódców i partie pod kątem ich retoryki i błędności przeszłych projektów historycznych.
Nie powinniśmy jednak ograniczać się jedynie do roli krytycznego widza. To, o czym zbyt wielu na lewicy często zapomina, to to, w jaki sposób sami reprezentują indywidualne siły w społeczeństwie; że każdy z nich może w potężny sposób wpłynąć na znaczną sieć ludzi. Mówię o samozwańczym socjaliście, który mimo to utrzymuje patriarchalny podział pracy w gospodarstwie domowym. Mówię o samozwańczej socjalistce, która potrafi niemal dosłownie wyrecytować pierwszy rozdział pierwszego tomu Kapitału, ale traktuje kasjerkę w lokalnym sklepie spożywczym z takim samym szacunkiem, jak swoją burżuazyjną odpowiedniczkę. Mówię o samozwańczym socjaliście, który pracuje w kiepskiej pracy w handlu detalicznym i wyładowuje swoją frustrację na postrzeganych, ale nie aktualne, wróg – klienci. Jako socjaliści, naszym obowiązkiem – jeśli w ogóle wierzymy, że to coś znaczy – jest dokładne oczyszczenie siebie i naszego życia z wrogości społecznej, która jest bezlitośnie wzmacniana i utrwalana przez kapitalizm: mężczyzna kontra kobieta, konsument kontra producent, producent vs. konsument i wiele innych. Właśnie na tym polega znaczenie rozpoczęcia od dołu. I nie mam tu na myśli tylko małych, oddolnych grup. Mam na myśli także (i szczególnie) jednostki; każdy z nas ma własny wpływ na każdą inną istotę ludzką, z którą stykamy się w naszym codziennym życiu. Nasze działania mogą albo wzmocnić mantry, których nauczyło się społeczeństwo w czasach kapitalizmu, albo subtelnie – pozytywnie – je osłabić. William Greider w najnowszym numerze „ Nation, odwołuje się do tego punktu, gdy stwierdza, że „Rząd może zrobić wiele rzeczy, ale nie może przekształcić społeczeństwa. Tylko ludzie mogą tego dokonać. Zmieniają społeczeństwo stopniowo i w niezapowiedziany sposób swoim zachowaniem i kreatywnością…”[I]
Dlatego żaden projekt socjalistyczny – niezależnie od tego, jak wyrachowany, zaangażowany i samokrytyczny – nigdy nie przetrwa, jeśli indywidualne siły składające się na społeczeństwo będą na co dzień aktywnie utrwalać te same sposoby myślenia i stosunki społeczne, które są sprzeczne z socjalizmem. Pomyślmy o tym z innej strony, jak dobrze poradzi sobie każdy „ruch ekologiczny”, nawet jeśli uda mu się uchwalić potężne ustawodawstwo, jeśli zdecydowana większość obywateli odmówi podjęcia najprostszych „ekologicznych” działań? W takim scenariuszu Stany Zjednoczone mogą okazać się „najbardziej ekologiczne” w historii na papierze i w salach Kongresu, ale w poszczególnych gospodarstwach domowych nadal działają trzy klimatyzatory i dwa gigantyczne telewizory… nikogo nie ma w domu. Pod tym względem władza mocno spoczywa w rękach ludu; niekoniecznie dlatego, że tego żądali lub mają do tego prawo, ale dlatego, że tak właśnie jest poszczególni ludzie to robią— świadomie lub nieświadomie — to ostatecznie decyduje o losie każdego większego projektu społecznego.
Szerszy obraz: zawrócenie tego upartyego statku
Wierzcie lub nie, ale wielu wyborców nadal oczekuje od ustawodawców, aby postąpili „właściwie” – lub nawet, bardziej niejasno, „dobrze się spisali” (np. „Tak, myślę, że on wykona dobrą robotę” lub „Nie „nie podobało mi się to, co zrobił; to nie było właściwe”). Oczywiście ci z nas, którzy interesują się naukami społecznymi, wiedzą, jak absurdalne są takie stwierdzenia. A jednak są one prawdziwe – bardzo realne. Kiedy ludzie wypowiadają takie stwierdzenia, mówią je poważnie i wierzą, że to, co mówią, ma pewien stopień wartości i głębi. Zanim jednak zaczniemy się szydzić i odrzucać, powinniśmy zdać sobie sprawę, że to, co mówią, musi mieć podstawy coś. Definicja „właściwego” lub „dobrego” jest oczywiście całkowicie subiektywna. Jednak to, co sprawia, że coś jest „właściwe” lub „dobre”, moim zdaniem, ma wiele wspólnego z tym, co jest już zaakceptowane jako dobre (lub złe) lub słuszne (lub błędne). Przykład: Rozważmy, że system zabezpieczenia społecznego nigdy nie powstał. Jestem głęboko przekonany, że powszechny konsensus byłby co do tego, że ustanowienie systemu zabezpieczenia społecznego skutecznie oznaczałoby przekroczenie przez rząd swoich granic i że takie działanie stworzyłoby przewrotne zachęty. „Dlaczego więc ci ludzie mieliby pracować” – pyta hipotetyczny przeciętny Amerykanin, „skoro mogą po prostu siedzieć w domu i zbierać czeki z ubezpieczenia społecznego? A poza tym, dlaczego ja miałbym za to płacić podatnik?” Argumenty te prawdopodobnie wydają się początkowo nieco dziwne – a może nawet bezwzględne; i o to właśnie chodzi.
Mam na myśli siłę norm – tendencję obecnych parametrów i wymiarów zarządzania do skutecznego definiowania tego, co jest „dobre”, a co „właściwe”. To, co obecnie istnieje, jakie są obecne relacje między rządem a narodem, ma ogromny wpływ na to, co jest możliwe do pomyślenia w umysłach przeciętnego obywatela amerykańskiego – tj. ludzi, na których lewicy powinno najbardziej zależeć. Jeżeli przykład zabezpieczenia społecznego nie ilustruje tej kwestii, należy rozważyć kwestię powszechnej opieki zdrowotnej. Istnieją duże grupy ludzi, którzy odnieśliby z tego korzyść, choć mają przeciwko temu umiarkowanie przekonujące, często żarliwe argumenty. Dlaczego? Ponieważ są pod wpływem jakiegoś zaraźliwego czaru podażowego? Być może w niektórych przypadkach, ale sądzę, że w dużej mierze ma to związek z niezdolnością tych ludzi do powiązania tego z czymś, co już istnieje. Właśnie dlatego wielu komentatorów (takich jak na przykład Paul Krugman), przedstawiając argumenty na rzecz powszechnej opieki zdrowotnej, dołoży wszelkich starań, aby powiązać je z Medicare i Medicaid. Dlaczego? Ponieważ te programy już istnieją i, o ile wiem, nie mają armii przeciwników maszerujących na Waszyngton, wzywających do ich natychmiastowego zakończenia.
Zmiana norm w lewo skutecznie stawia konserwatystów w niezręcznej sytuacji. Jest wiele prawdy, gdy lewica wskazuje, że w wielu historycznych przypadkach konserwatywne frakcje w USA znajdowały się „po złej stronie historii”, niezależnie od tego, czy chodzi o przepisy dotyczące pracy dzieci, regulacje dotyczące żywności i leków, segregację i liczne inne sprawy. Ironią jest to, że obecnie konserwatywni ludzie często dość łatwo akceptują ten argument. Ale akceptując to, niemal pośrednio akceptują historię Stanów Zjednoczonych, tj. przebieg zmieniających się norm w naszym społeczeństwie – był ścieżką zdeterminowaną, przeznaczoną i nieuniknioną. Prawda jest oczywiście taka, że nie było to nieuniknione – było się. Ale w ich przyznaniu możemy dostrzec cenny spostrzeżenie: śmierć reakcjonisty; śmierć wiary w to, że cały kurs, jaki obrały Stany Zjednoczone, może być całkowicie błędny. Po tym, jak przetrwał próbę czasu i wszył się w codzienne życie Amerykanów (zwłaszcza klasy robotniczej), ogólnie został zrealizowany najpierw jako stosunkowo „dobry” i/lub „właściwy” pomysł, a następnie, z dalszej perspektywy, jako the nieunikniony pomysł. Ponownie, niezależnie od problemu, jego wynik – w rzeczywistości – w żadnym wypadku nie był nieunikniony. Było to prawdopodobnie wynikiem ogromnych, długotrwałych walk społecznych, które być może przy mniejszym wsparciu, mniejszej organizacji i mniejszej pasji mogły zakończyć się niepowodzeniem. Gdyby tak było, to również mogłoby zostać odebrane jako nieunikniona porażka. (Część mnie podejrzewa, że zjawisko to jest przynajmniej częściowo zakorzenione w niewypowiedzianym konsensusie społecznym, że polityka USA prowadzona w perspektywie długoterminowej, tj. obie stron – nie może się mylić. Twierdzenie inaczej mogłoby wydawać się niepatriotyczne, co jest generalnie nieakceptowalne społecznie, co trwale wzmacnia ten konsensus.)
Jak to wszystko ma się do socjalizmu w USA? Jak można urzeczywistnić socjalistyczne Stany Zjednoczone? Oczywiście nie ma jednej – ani łatwej – odpowiedzi, ale twierdzę, że kluczowe jest przesunięcie środka spektrum politycznego w lewo. Oznacza to ustanowienie nowych form stosunków społecznych i interakcji rządu, które pewnego dnia będą wyglądać, jakby były to nieuniknione skutki; te rzeczy powinien poszły jako takie, ponieważ ostatecznie były „właściwe” i „dobre”. O ileż łatwiej byłoby opowiadać się za krajowymi projektami w zakresie mieszkalnictwa i żywności, gdy można by po prostu wskazać udany krajowy projekt opieki zdrowotnej! Jak łatwo byłoby opowiadać się za krajowym (i międzynarodowym) systemem politycznym, gospodarczym i społecznym, który za swój główny cel uznaje ciągłe doskonalenie ludzkich możliwości, skoro moglibyśmy wskazać skuteczne programy, w których używa się właśnie tego rodzaju języka!
Ale na razie lewica jest zmuszona tworzyć jedynie milczące powiązania – takie jak wskazywanie na Medicare, gdy opowiada się za powszechną opieką zdrowotną. Pracując przez kilka lat z osobami z niepełnosprawnością rozwojową, natknąłem się na kolejne interesujące – nawet jeśli milczące – połączenie. Podręcznik wydany przez Biuro ds. Upośledzenia Umysłowego i Niepełnosprawności Rozwojowej stanu Nowy Jork (OMRDD) podkreśla potrzebę posiadania przez jednostki zindywidualizowanego „planu życiowego” i zaleca „pomaganie ludziom w osiągnięciu najwyższej jakości życia oraz prowadzeniu możliwie niezależnego i produktywnego życia”. .” Nie trzeba wiele się zastanawiać, aby zdać sobie sprawę, że cele te – jeśli zostaną powszechnie zastosowane do w pełni funkcjonujących ludzi (tj. społeczeństwa jako całości) – będą stanowić poważne wyzwanie dla kapitalizmu. Jak argumentował Michael Lebowitz: „Wiedza o naszych potrzebach i możliwościach jest radykalna, ponieważ dociera do korzeni, do istot ludzkich”.[ii] Ten rodzaj wiedzy i terminologii jest obecnie żywy i ma się dobrze w różnych dziedzinach pracy socjalnej, które zapewniają opiekę osobom niepełnosprawnym. Jakoś nie rozważyliśmy jeszcze trzymania się tych samych standardów.
To prawda, można argumentować, że osoby niepełnosprawne nie mają „równych szans” z w pełni funkcjonującymi dorosłymi (jak gdyby wszyscy w pełni funkcjonujący dorośli mieli równe szanse), w związku z czym uzasadniają tego rodzaju wsparcie rządowe. Ale znowu wyobraźmy sobie świat, w którym nie było Medicaid ani Ubezpieczeń Społecznych, które mogłyby finansować te agencje rządowe i pozarządowe. Kontrargument, co jest raczej przewidywalne, byłby wówczas prawdopodobnie podobny do tego: „Tak, to wstyd z powodu tych osób niepełnosprawnych, ale to nie wina podatnika, że się tacy urodzili. W wielu przypadkach taka niepełnosprawność jest problemem skutek nieodpowiedzialnych rodziców w czasie ciąży. Rząd nie powinien płacić rachunków za nieodpowiedzialność ludzi i problemy osobiste”. Brzmi okrutnie? Jasne, ale czy naprawdę jest to aż tak odległe od argumentów, które słyszymy codziennie na temat różnych innych kwestii, a które dotyczą jakiejś formy nierówności? Ale znowu fakt, że Medicaid i Ubezpieczenia Społeczne – i oczywiście ogromna liczba agencji zajmujących się zapewnianiem opieki tym osobom (ponownie finansowanych w dużej mierze przez Medicaid, Medicare i Ubezpieczenie Społeczne) – istnieją od tak długiego czasu, sprawia, że Wydaje się, że zaangażowanie rządów i podatników w zwiększanie możliwości osób niepełnosprawnych było takie nieunikniony. Nikt nie odważyłby się teraz temu sprzeciwiać – nawet gdy fundusze na te programy rządowe są obecnie wyczerpane i spotykają się z coraz większym popytem.
Biorąc to pod uwagę, obecną przeszkodą jest to, że obecnie istnieją jedynie stosunkowo milczące, czasem wątłe powiązania (stąd próbuję przedstawić argument na rzecz socjalizmu, mówiąc o niewielkim odsetku populacji uznawanym za niepełnosprawne rozwojowo). Dlatego też zwiększanie liczby powiązań, ich wszechobecności i głębokości tych powiązań sprawi, że lewicowe argumenty staną się coraz bardziej wybrzmiewające w miarę jak społeczeństwo stanie się coraz bardziej otwarte, i sprawi, że pewnego dnia przejście do socjalizmu również będzie wydawało się mieć było nieuniknione.
Strategia musi zatem oczywiście rozróżniać strategię długoterminową i krótkoterminową. Powiedziałbym, że w przypadku socjalistów należy położyć większy nacisk na kampanie postępowe, nawet jeśli mogą być prowadzone przez grupy niesocjalistyczne. Te krótkoterminowe zwycięstwa mogą pomóc w odwróceniu kapitalistycznego statku, zmieniając to, co jest akceptowalne, co jest „normalne”, a co „właściwe”. Zatem popieranie „zielonych” inicjatyw, które pośrednio lub wyraźnie zniechęcają do konsumpcji/stygmatyzują ją, może być wartościowym powodem dla socjalistów, nawet jeśli na czele tych ruchów mogą stać ci, którzy nie mają celowo antykapitalistycznych ambicji.
Jednakże równie istotne jest, aby socjaliści nie zapomnieli także o swoich długoterminowych celach. Na przykład w przypadku, gdy rząd opracowuje programy mające pomóc dzieciom w zdobyciu dobrego wykształcenia, powinniśmy zachować ostrożność. Podczas gdy lewicowcy zazwyczaj popierają taką działalność, Socjaliści muszą zachować powściągliwość, gdy forma pomocy rządowej obejmuje na przykład płacenie dzieciom pieniędzy w zamian za dobre wyniki w nauce, jak jest to praktykowane w szkołach w Nowym Jorku.[iii] To skutecznie rodzi kult pieniądza i zachęty materialne, nad wykorzenieniem których Socjaliści muszą w dłuższej perspektywie całym sercem pracować. Dlatego też wspieranie takiego programu w dłuższej perspektywie faktycznie przyniosłoby efekt przeciwny do zamierzonego. Właśnie według tego rodzaju rachunku powinni działać socjaliści, gdy zaczynają wkładać więcej energii w małe, możliwe do wygrania bitwy, które, przynajmniej na pozór, rzadko wydają się mieć charakter socjalistyczny.
Oczywiście, jak można było przewidzieć, niektórzy socjaliści będą oburzeni tym stanowiskiem, ponieważ prawdopodobnie będzie ono powolne w osiąganiu znaczących rezultatów. Ale tym ludziom pozwólcie, że powiem tak: Socjaliści muszą zasadniczo zrobić poprzez argumentację to samo, co kapitalizm robił przez stulecia siłą, przymusem i propagacją. Dlatego musimy zdobyć zaufanie, szacunek i lojalność nie tych, którzy obecnie zasiadają na najwyższych szczytach, ale ogromnej większości, która przez stulecia zaczęła akceptować każde słowo głoszone przez kapitalistów jako ewangelię i rozum, a każde nasze słowo jako herezja i zdrada stanu.
[I] Z „Przyszłości amerykańskiego snu”, Nation, Wydanie z 5 r., s. 25. 2009
[ii] Z „Zbuduj teraz” s. 46
[iii] Wyraźną demonstrację tego, co mam na myśli, skomentował jeden ze zwolenników programu: „Żyjemy w społeczeństwie kapitalistycznym, a ludzie kierują się pieniędzmi niezależnie od rasy i klasy, więc dlaczego nie?” Dostępne pod adresem http://www.nytimes.com/2007/06/19/nyregion/19schools.html