Może to nowy miesiąc, ale to ten sam stary „Wall Street Journal” obwieszczający najnowszy amerykański chwyt mający na celu ukrycie jego prawdziwych zamiarów wobec Iranu. Znów pojawił się na pierwszej stronie artykuł z nagłówkiem: „W trakcie zmiany USA oferują rozmowy z Iranem w celu wzmocnienia spójności sojuszników”. WSJ nigdy nie jest w stanie wyjaśnić prawdziwego motywu najnowszego podstępu i zamiast tego fałszywie twierdzi, że jest to „ukłon w stronę pragnienia europejskich sojuszników oferowania marchewek i kijów, aby odciągnąć Iran od jego wysiłków na rzecz produkcji uranu do celów wojskowych”. Aby więc osiągnąć ten rzekomy cel, Stany Zjednoczone oświadczyły obecnie, że przyłączą się do trwających obecnie „negocjacji” pod przewodnictwem Europy i faktycznie będą rozmawiać z Irańczykami. Trzeba być pod wrażeniem tak rzekomej hojności, która w rzeczywistości jest po prostu ledwie skrywaną amerykańską bezczelnością z dużą dozą kłamstwa.
Nie dajcie się zwieść i uważajcie, że jest to prawdziwy krok naprzód, bo z pewnością tak nie jest. To po prostu najnowszy chwyt i przykład oszustwa Stanów Zjednoczonych, którego celem jest umocnienie poparcia wśród europejskich sojuszników, a także próba przekonania Chińczyków i Rosjan do przyłączenia się do UE. Jest mało prawdopodobne, że tak się stanie, ponieważ te dwa kraje miałyby wiele do stracenia, gdyby zgodziły się na to, co w rzeczywistości mają na myśli Stany Zjednoczone, a które nie ma nic wspólnego z prawem Iranu do wzbogacania uranu na potrzeby jego komercyjnego programu nuklearnego. Irańczycy są sygnatariuszem Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i zgodnie z jego postanowieniami zachowują się w pełni zgodnie z nim, nie inaczej niż wszystkie inne kraje, które go podpisały i posiadają własne reaktory jądrowe do użytku komercyjnego.
Prawdziwe zamiary USA wobec Iranu nieopisane w „Wall Street Journal” i pozostałych dominujących mediach korporacyjnych
Jeśli zatem najnowszy wysiłek dyplomatyczny jest w rzeczywistości podsycony oszustwem, jakie są prawdziwe intencje USA?
Najlepszym sposobem, aby to wyjaśnić, jest zbadanie niedawnej przeszłości i pokazanie, jak twarz i oświadczenia amerykańskiej opinii publicznej zwykle ukrywają swoje prawdziwe motywy i plany, które są zupełnie odmienne i wcale nie w duchu dyplomacji. Nigdy też nie pojawiają się one na łamach WSJ ani w innych mediach korporacyjnych w USA.
Wystarczy powrócić do okresu poprzedzającego trwającą wojnę w Iraku (to samo dotyczy Afganistanu), aby zobaczyć, jak Stany Zjednoczone stosowały jeden fortel za drugim, aby zbliżyć się do ustalonego planu inwazji i okupacji kraju, na cokolwiek Saddam był skłonny się zgodzić Do. Zatem kiedy Saddam ukłonił się praktycznie wszystkiemu, o co go proszono, nie przyniosło to żadnego skutku. Nowe żądania zastąpiły stare i były spełniane, dopóki poprzeczka nie została podniesiona wyżej, niż Saddam był w stanie dosięgnąć tak mocno, jak mógłby się starać – aby móc udowodnić
negatywne: że nie miał tak zwanej „broni masowego rażenia”, o czym wtedy wiedzieliśmy, że jej nie ma, a teraz wszyscy o tym wiedzą. Zatem tak jak stwierdzenie „teraz ich widzisz, teraz nie masz broni masowego rażenia” nie było casus belli do ataku na Irak, tak też wrogość Stanów Zjednoczonych wobec Iranu nie ma nic wspólnego z rzekomym „zagrożeniem nuklearnym” ze strony tego kraju. W obu przypadkach problemem była i jest zmiana reżimu oraz chęć USA przejęcia kontroli nad obu krajami
ogromne rezerwy ropy.
Jeszcze jednym przykładem są negocjacje Stanów Zjednoczonych ze Slobodonem Milosoviciem w okresie poprzedzającym „szok i przerażenie” ataku na Serbię i Kosowo w 1999 r. Chociaż Saddama oskarżano o stanowienie zagrożenia, którego nie mógł obalić, Miloszowicowi zaproponowano ostateczną karę propozycja, której nie mógł zaakceptować – ironiczny zwrot w tym, jak miejscowy „Ojciec Chrzestny” składa ofertę nie do odrzucenia.
Były to tak zwane porozumienia z Rambouillet z marca 1999 r., oferta typu „bierz albo zostaw”, na którą żaden rozsądny i odpowiedzialny przywódca nigdy by się nie zgodził. Gdyby to zrobił, oddałby suwerenność swojego kraju wojskowym siłom okupacyjnym NATO, które miałyby prawo do nieograniczonego dostępu na terenie FRJ, w tym do jej przestrzeni powietrznej i wód terytorialnych, oraz do wykorzystania wszelkich znajdujących się tam obszarów lub obiektów do wspierania swoich operacji. Ponadto miałaby prawo postępować, co chce, bez względu na prawo krajowe i wymagałaby od FRJ przestrzegania pełnej władzy NATO. Była to oferta celowo zaprojektowana tak, aby zostać odrzucona, aby dać siłom NATO pod dowództwem USA pretekst do ataku, który zrobiły z pełną siłą przez 79 dni, dziesiątkując kraj, jego infrastrukturę i ludność, po czym nie mogą się jeszcze otrząsnąć przez siedem lat później.
Wojna nie miała nic wspólnego z rzekomą krnąbrnością Miloszevicia, a wszystko miało związek z imperialnymi celami Stanów Zjednoczonych – rozbiciem kraju, usunięciem przywódcy, który odmówił sprzedania suwerenności swojego narodu, ustanowieniem amerykańskiej obecności wojskowej w regionie i ułatwieniem przeładunku ropę i gaz rurociągami biegnącymi przez Bałkany. WSJ nigdy o tym nie informowała, podobnie jak reszta mediów korporacyjnych.
Aby zapewnić zamknięcie rozdziału Miloszevicia, 1 czerwca WSJ zamieściło na pierwszej stronie czterowierszowe oświadczenie pochodzące z haskiego śledztwa w sprawie jego śmierci. Napisano w nim po prostu, że zmarł na skutek śmiertelnego zawału serca spowodowanego „paleniem i samoleczeniem”, a nie odmową przez ONZ leczenia w Rosji. Nawet po śmierci utworzony przez NATO Międzynarodowy Trybunał Karny dla Byłej Jugosławii (MTKJ) dla kangurów nie dał mu spokoju i zamiast tego odmówił uznania swojej roli w spowodowaniu śmierci Miloszevicia. To sąd stworzył warunki, które pogorszyły jego stan zdrowia, a następnie odmówił mu prawa do leczenia, którego szukał i potrzebował. Miloszevic najwyraźniej zmarł albo z powodu rażącego zaniedbania, albo z czegoś bardziej złowrogiego.
Zatem teraz możemy szybko przejść do teraźniejszości, gdy Stany Zjednoczone rzucają imperialne oko na Iran, który wraz z Wenezuelą znajduje się na czele kolejki celów, co zostanie omówione poniżej. 1 czerwca „Wall Street Journal” był w trybie pełnej bitwy, zarówno na swojej pierwszej stronie, jak i na stronie redakcyjnej, ostro atakując irańskich mułłów, ale nie wspierając w szczególny sposób wysiłków administracji. Strona redakcyjna jest szczególnie zawzięta i bolesna w czytaniu, z wyjątkiem tych, którzy kochają ideologię skrajnie prawicową i nie mają nic wspólnego z bardziej umiarkowanymi poglądami. Dziś stwierdza, że amerykańska oferta „ma jedną wielką zaletę: kończy trzyletnie udawanie, że tak zwana UE 3 – Wielka Brytania, Francja i Niemcy – ma jakąkolwiek szansę na położenie kresu nuklearnym ambicjom Iranu”. Następnie stwierdza, że „gambit Condiego mógłby pomóc w ujawnieniu prawdziwych intencji Iranu, gdyby ten odmówił poważnych negocjacji”. Zwłaszcza autorzy artykułu redakcyjnego „Journal” nigdy nie przepuszczają okazji, aby zaatakować irańskie przywództwo, a w tym artykule wstępnym ostro zaatakowali całą ich grupę. Wciąż nie mogę się otrząsnąć po uderzeniu, ale kiedy trochę się uspokoili, dodali: „Przypuszczamy, że dobrze by było, gdyby pan Burns (podsekretarz stanu USA) musiał negocjować z tym fanatykiem (prezydentem Iranu Ahmadineżadem), z wyjątkiem tego, że że cały Departament Stanu wydaje się niemal równie gorliwy w dążeniu do jakiegokolwiek porozumienia”.
Jeszcze więcej mówi niezbyt szczęśliwy redaktor naczelny „Journal”: „Być może najbardziej przygnębiającą częścią tej nowej dyplomacji jest sygnał, jaki wyśle ona wewnętrznej opozycji Iranu. Reżim jest powszechnie niepopularny, ale będzie używał tego ukrytego USA
uznanie, aby pokazać, że zyskał nowy szacunek świata. Będzie także żądać, aby Stany Zjednoczone zaprzestały wspierania „demokratów” w kraju….. Mamy nadzieję, że pan Bush zawetował tego rodzaju „uspokojenia”. Mamy także nadzieję, że będzie on nadal wywierał presję na mułłów, zakazując finansowania irańskiego „terroryzmu” oraz żeglugi w ramach Inicjatywy na rzecz Bezpieczeństwa Proliferacji, tam gdzie jest to uzasadnione”. Kończą swoją dziką inwektywę, oskarżając Iran (oczywiście bez dowodów) o „nieustanne dążenie do posiadania broni nuklearnej”, a następnie zadając ostateczny cios pani Rice, mówiąc, że jeśli jej gambit się nie powiedzie, „odniesie sukces głównie dając mułłom więcej czasu na stanie się terrorystyczną potęgą nuklearną”. Muszę złapać oddech.
WSJ oskarża Iran o dążenie do opracowania broni nuklearnej i, co za tym idzie, zamiar jej użycia. Dla autora artykułu nie ma większego znaczenia fakt, że nie ma dowodów na to, że Iran robi coś nielegalnego lub że kiedykolwiek sugerował, że zamierza użyć broni nuklearnej, jeśli kiedykolwiek ją posiadał. Jak stwierdzono powyżej, Iran w pełni przestrzega postanowień NPT i ma pełne prawo do kontynuowania swojego komercyjnego programu nuklearnego. Działalność wzbogacania uranu nie różni się od tego, co robią obecnie wszystkie inne kraje, które mają własne komercyjne programy nuklearne, w tym Indie, Pakistan i Izrael. Kraje te są bliskimi sojusznikami Stanów Zjednoczonych, wszystkie posiadają nielegalne zapasy broni nuklearnej, wszystkie naruszają zasady NPT i nie podpisały traktatu, a Stany Zjednoczone nie mają do nich żadnej winy. Podwójne standardy nigdy nie stają na przeszkodzie amerykańskiej polityce zagranicznej i nigdy nie wspomina się o nich na łamach „Wall Street Journal”. Nigdy też nie wspomniano, że odkąd w 1934 roku Persja została przemianowana na Iran, kraj ten nigdy nie podjął wrogich działań przeciwko sąsiadowi lub jakiemukolwiek innemu krajowi. Prowadziła długą i kosztowną wojnę z Irakiem w latach 1980. XX w., po rozpoczęciu jej przez Irak, przy silnym naleganiu i wsparciu Stanów Zjednoczonych.
„Dziennik” nie podał także dzisiaj informacji, że Iran od lat dąży do zbliżenia z USA i składał liczne oferty pojednania, aby to osiągnąć. Wszystkie spotkały się z odmową, ponieważ Stany Zjednoczone od lat 1980. prowadziły zdecydowaną politykę odrzucania jakiejkolwiek normalizacji stosunków z Iranem i nigdy od niej nie odstępowały. Przez cały ten okres, a zwłaszcza pod administracją Busha, Stany Zjednoczone bezkompromisowo nie chcą niczego innego jak zmiany reżimu, końca islamskiego państwa irańskiego i przekształcenia kraju w kraj całkowicie znajdujący się pod kontrolą USA (tak jak to miało miejsce za niesławnego szacha z 1953–1979) wraz ze wszystkimi innymi producentami ropy na strategicznie ważnym Bliskim Wschodzie.
Nigdy się tego nie dowiesz, niż na łamach „Wall Street Journal”, zwłaszcza na jego skrajnie prawicowej, wrogiej rozsądkowi stronie redakcyjnej. Nie dowiecie się też, że administracja Busha podpisała się już nad atakiem „szoku i zachwytu” na Iran przy użyciu tak zwanych mini-atomówek niszczących bunkry, o których pisałem wcześniej.
Nazwałem te przemysłowe bomby nuklearne, które nie są wcale mini i będą rozprzestrzeniać śmiercionośne toksyczne promieniowanie na rozległym obszarze, w zależności tylko od tego, ile z nich może zostać użytych przeciwko celom, jakie Stany Zjednoczone mają na myśli, jeśli przeprowadzą atak. W oparciu o propozycję Rice z 31 maja Stany Zjednoczone mogą najpierw preferować stopniowe działania przeciwko Iranowi poprzez nałożenie surowych sankcji gospodarczych przed rozpoczęciem ataku w późniejszym czasie. Jest mało prawdopodobne, że Irańczycy zaakceptują ofertę Stanów Zjednoczonych, ponieważ żąda ona od nich rezygnacji z prawa do rozwijania komercyjnego programu nuklearnego, czego wielokrotnie zapewniali, że nie mają zamiaru robić. Jak dotąd reakcja Iranu nie była pozytywna i niektórzy w kraju nazwali ją propagandą. Wolę nazywać to tak, jak jest – kolejnym wyczynem Waszyngtona lub fałszywym chwytem, mającym na celu sprawić, by administracja wyglądała na ugodową, podczas gdy w rzeczywistości jej prawdziwe intencje są niezmiennie wrogie.
W późniejszym terminie 2 czerwca ministrowie spraw zagranicznych pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemiec na spotkaniu w Wiedniu ogłosili, że osiągnęli porozumienie w sprawie (nieujawnionego dotychczas) „pakietu zachęt” dla Iranu, jeśli Iran będzie skłonny do rezygnacji ze swojego (legalnego) prawa do wzbogacania uranu na rzecz swojego komercyjnego programu nuklearnego. Stwierdziła ponadto, że jeśli Iran odmówi (co niewątpliwie uczyni), Rada Bezpieczeństwa podejmie dalsze (nieokreślone) działania.
O czym jeszcze nie donosi „Wall Street Journal”?
Nigdy też nie dowiecie się od WSJ o „długiej wojnie” Pentagonu, która według Waszyngtonu będzie dominować przez następne 20, a nawet 30 lat. Pentagon nazywa to globalną zintegrowaną wojną wojskową, finansową i dyplomatyczną przeciwko Al-Kaidzie i jej oddziałom, która wpłynie na następne pokolenie jako „zimna wojna”
zdefiniował pokolenie wyżu demograficznego. Wszystko to przedstawił w swoim najnowszym czteroletnim przeglądzie obronnym (QDR). Ma to być część tego, co administracja Busha nazywa „globalną wojną z terroryzmem”, co w domyśle jest wojną z islamem. Definiuje się ją także jako długą wojnę pomiędzy siłami cywilizacji i demokracji przeciwko terrorystom. W rzeczywistości jest to wielki imperialny plan na 20 lub 30 lat, mający na celu wyegzekwowanie globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych za pomocą niekwestionowanej potęgi militarnej. Jest to wizja, którą po raz pierwszy uszczegółowiono w 1997 r. w ramach neokonserwatywnego Projektu Nowego Amerykańskiego Stulecia (PNAC), która obecnie stała się polityką.
Plan PNAC rozpoczął się w Afganistanie i Iraku i prawdopodobnie wkrótce obejmie wrogie działania przeciwko Iranowi, a jeśli to nie wystarczy, z pewnością obejmie także czwartą próbę obalenia prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza i być może wraz z nim prezydenta Boliwii Evo Moralesa. Pisałem już o tym szczegółowo wcześniej, a gdy śledzę wydarzenia w Wenezueli i słucham wojowniczej retoryki urzędników wysokiego szczebla w administracji Busha, staje się jeszcze wyraźniejszy, że coś się szykuje i może ujawnić się szybciej, niż mogłoby się wydawać.
Wczoraj zajęcia na Uniwersytecie Andskim zostały ponownie zawieszone, ponieważ czwarty dzień roboczy z rzędu w Meridzie (w południowo-zachodniej części kraju) trwały zamieszki i protesty studentów. Wenezuelski dziennik „El Mundo” doniósł, że podobne akcje miały miejsce na innych uniwersytetach, po czym możliwa jest ogólnokrajowa demonstracja studentów i marsz po całym kraju. Urzędnicy rządowi nazwali te działania celową prowokacją mającą na celu destabilizację kraju oraz mającą na celu zawstydzenie i zdyskredytowanie rządu Chaveza, który jest gospodarzem 141. nadzwyczajnej konferencji OPEC w Caracas w dniach 1–3 czerwca. Prawdopodobnie jest to, a w przypadku amerykańskiej CIA głównym inicjatorem wykorzystania Wenezuelscy pełnomocnicy wykonują swoją brudną robotę. Może to również oznaczać dalsze złagodzenie i zebranie sił sprzeciwiających się Chavezowi w ramach przygotowań do rozpoczęcia przez Stany Zjednoczone czwartej próby zamachu stanu, która tym razem może obejmować atak militarny i próbę zabójstwa Hugo Chaveza i innych bliskich sojuszników. Rozwój wydarzeń wymaga obecnie uważnej obserwacji, a rząd Chaveza musi pozostać w stanie najwyższej gotowości, aby nie stracić czujności i nie paść ofiarą nieuchronnego nadchodzącego ataku Stanów Zjednoczonych na niego. Stawka jest bardzo wysoka dla prezydenta i narodu Wenezueli. Mają prawo zachować swoją chwalebną rewolucję boliwariańską, która już trwa, i móc patrzeć, jak rośnie, rozprzestrzeniać się i być zabezpieczonym przed wszelkimi wrogimi działaniami przeciwko niej. Ten pisarz nie udaje, że w pełni popieram tę nadzieję i marzenie.
Stephen Lendman mieszka w Chicago i można się z nim skontaktować pod adresem: [email chroniony]. Odwiedź także jego blog pod adresem sjlendman.blogspot.com.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna