W poniedziałek 16 maja dziesiątki tysięcy rdzennych mieszkańców Boliwii przybyło ze slumsów otaczających stolicę La Paz, żądając od rządu Carlosa Mesy podniesienia opłat licencyjnych dla zagranicznych korporacji transnarodowych z 18% do 50%. Zanim marsz zakończył się tej nocy deszczem gazu łzawiącego, gumowych kul i węży wodnych, ich żądania uległy zmianie. Protestujący, znani jako „Pakt Jedności” [1], wrócili we wtorek na ulice, ale teraz żądali całkowitej nacjonalizacji przedsiębiorstw gazowych i naftowych, zamknięcia Kongresu i postawienia prezydenta w stan oskarżenia.
Protesty trwają pod nowym hasłem bojowym na rzecz odpowiedzialnego rządu i polityki naftowej gwarantującej, że ogromne rezerwy gazu ziemnego w kraju, „drugie co do wielkości w Ameryce Łacińskiej”, zostaną wykorzystane do zaspokojenia potrzeb społecznych Boliwijczyków.
Nie jest to nowy popyt. W październiku 2003 roku setki tysięcy rdzennych mieszkańców Ajmara i Keczua oraz biednych boliwijskich górników wyszło na ulice, aby zaprotestować przeciwko prywatyzacji przedsiębiorstw gazowniczych i wodnych oraz decyzji o budowie gazociągu, który miałby eksportować zasoby naturalne przez Chile. Ówczesny wiceprezydent Carlos Mesa potępił przemoc, która stała się znana jako bunt październikowy 2003 r., i zastąpił byłego prezydenta Gonzalo „Goniego” Sancheza de Lozadę. Jednak Mesa poszedł w ślady swojego poprzednika, w dalszym ciągu zabiegając o względy Stanów Zjednoczonych i międzynarodowych instytucji pożyczkowych oraz forsując prywatyzację krajowych przedsiębiorstw zajmujących się gazem ziemnym i wodą.
Guillermo Aruguipa Copa jest członkiem największej partii politycznej Boliwii, Ruchu W stronę Socjalizmu (MAS) i członkiem Komisji Rozwoju Gospodarczego Kongresu Boliwii. Mówi, że Boliwijczyk nie odróżnia już Mesy od Sancheza. „Naród Boliwii jest zdemoralizowany. Mesa ma tych samych „ludzi zaufania”, jakich miał Sanchez. Wiele osób podejmujących decyzje w rządzie Mesy pochodziło z rządu Sancheza.
Ta niewielka ilość stabilności politycznej, jaka pozostała w kraju, była bliska załamania w marcu, kiedy Mesa, po raz kolejny okazując się bardziej sojusznikiem USA niż urzędnikiem publicznym narodu boliwijskiego, odmówił podpisania ustawy o węglowodorach, argumentując, że odstraszyłaby ona zagraniczne kraje inwestycja. Ustawa, która nałoży na koncerny energetyczne 32% podatek (z zachowaniem 15% tantiem) i zobowiąże je do renegocjacji kontraktów z rządem, początkowo zyskała poparcie protestujących. Ale bezkompromisowość Mesy ośmieliła ich, radykalizując ich żądania. W obliczu narastających protestów Mesa podtrzymał swoją rezygnację, aby szantażować protestujących, aby zaakceptowali jego decyzję.
Liczący 157 członków Kongres Boliwijski przedłużył fasadę stabilności w tym „niekontrolowanym” państwie andyjskim, jednomyślnie odrzucając ofertę rezygnacji Mesy. Protesty zostały stłumione dzięki luce legislacyjnej, która umożliwiła prezydentowi Kongresu Hormando Vaca DÃezowi uchwalenie ustawy 17 maja bez podpisu Mesy.
Chociaż Mesa uniknął zarówno rozwścieczenia swoich neoliberalnych sojuszników, jak i (przynajmniej chwilowo) podzielenia losu Goniego, należy podkreślić, że naród boliwijski, rozczarowany swoim rządem, był w stanie wymusić na nim rękę i doprowadzić do przejścia prawa. Aruguipa opisuje klimat polityczny, zapewniając, że „ludzie są zmobilizowani”… żądają, aby rząd Carlosa Mesy poszedł tą samą drogą, którą obrał Chavez.
Od czasu wyboru Hugo Chaveza FrÃasa w 1998 r. demokracja wenezuelska ewoluowała od elitarnego przywileju do namacalnego instrumentu. Opierając się na powszechnym uczestnictwie i włączeniu, wzmocniła pozycję wcześniej zmarginalizowanej większości i zmienia obraz wenezuelskiego społeczeństwa i polityki. Riberg Dáaz pracuje w wenezuelskim państwowym przedsiębiorstwie naftowym Petroleos de Venezuela SA (PDVSA) w stanie Zulia. „Wypełniamy bardzo ważne zadanie polegające na konsolidacji tego, co oznacza sprawiedliwość społeczna, równość, pokój i prawdziwa demokracja” – mówi. „Pracownicy [w Zulii] nie tylko pracują po osiem godzin dziennie; bronią suwerenności i bezpieczeństwa [PdVSA] oraz swojego udziału w el proceso (jak znany jest proces rewolucyjny w Wenezueli).
Zdając sobie sprawę, że w kraju nie może panować demokracja, w której masy nękają analfabetyzm, bezrobocie i niedożywienie, tylko w zeszłym roku rząd Boliwarii przeznaczył ponad 3.7 miliarda dolarów na wzmocnienie pozycji, edukację, wyżywienie, leczenie i zatrudnienie Wenezuelczyków. Dzięki misjom edukacyjnym analfabetyzm został prawie wyeliminowany, a setki tysięcy ludzi korzysta z okazji, aby zdobyć wykształcenie średnie lub wyższe. Spółdzielnie, mikrokredyty i endogeniczne programy rozwoju złagodziły załamanie i bezrobocie. Barrio Adentro, program wymiany wenezuelskiej ropy naftowej dla kubańskich lekarzy, zapewnił milionom Wenezuelczyków bezpłatny dostęp do opieki zdrowotnej w ich własnych dzielnicach. Ponad 10 milionów Wenezuelczyków robi zakupy w Misión Mercal – rząd dotuje sklepy spożywcze, w których kupują wysokiej jakości podstawowe artykuły spożywcze z rabatami sięgającymi nawet 50%.
Daleki od przeciętnej dawki populizmu mającego na celu zaspokojenie bezpośrednich potrzeb ludzi i zdobycie głosów, Chavez realizuje strategię mającą na celu przekształcenie Wenezueli z bogatego w ropę kraju globalnego Południa w suwerenne państwo, w którym ludzie czerpią bogactwa ich zasoby naturalne. Jest to cel, który rezonuje w Wenezueli i poza nią.
Aby zapewnić, że większość zysków z ropy naftowej trafi do obywateli Wenezueli, zamiast pozostać w kieszeniach skorumpowanych i wyzyskujących elit narodowych, ponadnarodowych korporacji, rząd Boliwarii ogłosił w zeszłym miesiącu, że przywróci suwerenność nad swoim przemysłem naftowym poprzez ostateczne wdrożenie Porozumienia w sprawie węglowodorów z 2001 r. Prawo.
Ustawa Prawo Węglowodorowe stanowi, że każda inwestycja zagraniczna w sektorze naftowym musi mieć formę wspólnego przedsięwzięcia, a nie umowy o świadczenie usług. Ogranicza zagraniczne firmy do 49% udziałów w dowolnym projekcie, zastrzegając co najmniej 51%, czyli większość, dla PdVSA. Podnosi także opłaty licencyjne (pieniądze płacone rządowi, zanim zagraniczna firma odliczy swoje wydatki) z 1% do 16% za produkcję bardzo ciężkiej ropy w pasie Orinoko i z 16.6% do 30% w pozostałej części kraju [2].
Prawo wzywa wenezuelską agencję podatkową Seniat do zbadania wszystkich 32 umów o świadczenie usług, jakie rząd ma obecnie z zagranicznymi koncernami naftowymi, oraz do podjęcia kroków prawnych przeciwko każdemu przedsiębiorstwu międzynarodowemu, które dopuściło się oszustwa podatkowego lub złamało umowę. Według Ministra Energii i Prezesa PdVSA Rafaela RamÃreza 90% zaangażowanych korporacji albo sfałszowało dokumenty umożliwiające im zadeklarowanie strat, w związku z czym nie zapłaciło podatków, albo po prostu nie zapłaciło podatków i opłat licencyjnych, powodując łączne straty w wysokości 3 miliardów dolarów w podatki i 1 miliard dolarów tantiem. Ponadto niedawno wyszło na jaw, że kilka z tych ponadnarodowych przedsiębiorstw złamało swoje umowy, zwiększając produkcję aż do dwukrotności kwoty określonej w umowach, mieszając ciężką i lżejszą ropę oraz nie wywiązując się ze swoich obowiązków w zakresie inwestycji w PdVSA.
Groźba dobrego przykładu
Wenezuela to kraj, który został jednocześnie napiętnowany przez Waszyngton jako członek „osi dywersji”, a przez lewicowców uważany za przykład demokracji przekształconej z zdominowanej przez elity w partycypacyjną i włączającą. Takie sprzeczne nastroje międzynarodowe odzwierciedlają wewnętrzną polaryzację pomiędzy tymi, którzy kochają charyzmatycznego przywódcę Wenezueli, a tymi, którzy go nienawidzą. Jednak polaryzacja w polityce Wenezueli, zarówno na szczeblu krajowym, jak i międzynarodowym, jest daleka od podziału 50/50. Popularność Chaveza nigdy nie była wyższa, według Datanalytics, firmy badawczej tradycyjnie powiązanej z opozycyjną partią Akcja Demokratyczna, cieszącą się 71% poparcia w całym kraju.
Na arenie międzynarodowej, w miarę jak idea „socjalizmu XXI wieku” odbija się echem w Ameryce Łacińskiej, a boliwariańska wersja sprawiedliwości społecznej coraz bardziej przemawia do zdecydowanej większości mieszkańców Ameryki Łacińskiej, wezwania do naśladowania Chaveza stały się silniejsze. Rozbrzmiewają one od Meksyku, gdzie przyszły kandydat na prezydenta Lopez Obrador grozi podważeniem dominacji gospodarczej USA, po Urugwaj, gdzie Tabare Vazquez przełamał trwającą 21 lat dominację dwóch partii w polityce Urugwaju, aby zapoczątkować coś, co, miejmy nadzieję, będzie przejściem w stronę podejścia społecznego rząd zorientowany.
Jednak błędem byłoby uleganie radykalnym uogólnieniom twierdzącym, że wpływ rewolucji boliwariańskiej dał początek politycznemu przesunięciu na lewicę w Ameryce Łacińskiej. Często postuluje się, że trzy czwarte krajów Ameryki Łacińskiej jest rządzonych przez przywódców „lewicowych” na podstawie samego faktu, że kierowali się lewicowymi mandatami lub przynależeli do partii tradycyjnie kojarzonych z lewicą. Mieszkańcy Argentyny, Brazylii, Ekwadoru, Boliwii i Peru głosowali na przywódców, którzy głosili antyimperialistyczne i antyneoliberalne platformy obietnic kampanii, które były znacznie bardziej radykalne niż polityka, którą realizowali po wyborze. Ilustrują to zamieszki w Ekwadorze i Boliwii, 4% poparcie dla prezydenta Peru Alejandro Toledo, słabe wyniki Partii Robotniczej Luli w ostatnich wyborach regionalnych; oraz hordy Meksykanów, liczące setki tysięcy, które zebrały się w Zocaló, aby wyrazić swoje poparcie dla Lápeza Obradora.
Obecne niepokoje społeczne w Ameryce Łacińskiej odzwierciedlają wstręt obywateli do oszustwa wybranych przez nich przywódców. Przed Chavezem mieszkańcy Ameryki Łacińskiej domagali się zmian, lepszych płac i warunków pracy, usług socjalnych i możliwości edukacyjnych. Wraz z przybyciem Chaveza mają konkretny przykład do naśladowania i uważają rewolucję boliwariańską w Wenezueli za model zmian dla swoich własnych krajów.
„Nie mamy niczego” – zauważa Aruguipa – „dlatego nie ma innej drogi niż odzyskanie naszych zasobów strategicznych”. Jest to kluczowe dla naszych przyszłych pokoleń – kontynuuje – dlatego uważam, że jesteśmy wzmocnieni poprzez różne interwencje, których dokonał Chavez. To wzmocnienie widać wszędzie w Boliwii: w Kongresie, a także podczas zjazdów różnych organizacji społecznych.
Osiągnięcia rewolucji boliwariańskiej zmusiły prezydentów i kandydatów na prezydenta Ameryki Łacińskiej do stąpania po cienkiej granicy pomiędzy okazywaniem pójścia za przykładem Chaveza, aby uniknąć alienacji swoich baz, a nie wkurzaniem Waszyngtonu. Jak ilustrują nieudane wysiłki Rumsfelda i Rice'a mające na celu izolację Wenezueli podczas ich ostatnich podróży po Ameryce Łacińskiej, wydaje się, że Ameryka Łacińska priorytetowo traktuje swoje stosunki polityczne z Caracas, a nie z Waszyngtonem.
Jednak wenezuelski pracownik naftowy Riberg DÃaz PdVSA Zulia ostrzega, że to nie styl Chaveza, ale raczej sukces „rewolucji boliwariańskiej” przemawia do ludzi na całym świecie. „CIA i Bush twierdzą, że Chavez ma wpływy. To nie jest prawda. Wpływ ma ruch rewolucyjny. Inne ruchy przyjmują za punkt odniesienia rewolucję boliwariańską. A rewolucja boliwariańska wywarła wpływ na poziomie międzynarodowym, nie tylko w Ameryce Łacińskiej, ale w Hiszpanii, Francji, Iraku i Iranie: „Każdego dnia ludzie zyskują większą świadomość, większe zaangażowanie na rzecz Ameryki Łacińskiej, światu, pokojowi i wyzyskiwanym” – zapewniał z pasją DÃaz.
Właśnie to czyni Chaveza tak niebezpiecznym dla Waszyngtonu. Często ataki Waszyngtonu na rewolucję boliwariańską są spisywane jako troska Stanów Zjednoczonych o siłę napędową swojej gospodarki: ropę naftową i bez wątpienia nie można niedoceniać geopolitycznego znaczenia wenezuelskiej ropy dla amerykańskiej gospodarki. Zasoby ropy naftowej Wenezueli, największe na półkuli zachodniej, obejmują 78 miliardów baryłek i 1.2 biliona baryłek superciężkiej ropy. Jest to jednak zależność wzajemna: Stany Zjednoczone zależą od zdolności Wenezueli do wydobycia ropy, tak jak Wenezuela zależy od zdolności Stanów Zjednoczonych do jej konsumpcji.
Niemniej jednak to nie kontrola Chaveza nad jednym z najważniejszych zasobów geopolitycznych świata nie czyni go niebezpiecznym. Waszyngton i inni boją się prezydenta Wenezueli i jego rewolucji boliwariańskiej ze względu na przykład, jaki daje innym krajom. Polityka USA zawsze starała się zmiażdżyć alternatywy.
Z jakiego innego powodu Stany Zjednoczone miałyby najechać Grenadę, małą wyspę liczącą 100,000 2004 mieszkańców? Nigdy nie było to coś, co można by nazwać geopolityczną kopalnią złota. Dlaczego Haiti, najbardziej zubożały kraj na półkuli zachodniej, zostało najechane przez siły dowodzone przez USA w 1960 roku? Dlaczego w latach sześćdziesiątych i osiemdziesiątych CIA szkoliła i finansowała gwatemalską policję, aby mordowała, torturowała i znikała 1980 200,000 ich rodaków i dlaczego ten sam schemat powtórzono między innymi w Salwadorze, Argentynie, Brazylii, Paragwaju, Urugwaju i Chile? Dlaczego Waszyngton najechał Panamę w 1991 roku? Dlaczego nałożyli na Kubańczyków trwające czterdzieści pięć lat ogólnoświatowe embargo? Dlaczego zainwestowali miliony dolarów w zniszczenie pokojowej rewolucji w Nikaragui, jej społeczności chrześcijańskich, warsztatów poetyckich i kampanii na rzecz umiejętności czytania i pisania?
Uzasadnienie polega na zapobieganiu przykładowi. W książce The Last Colonial Massacre: Latin America in the Cold War (2004) Greg Gandin argumentuje, że ideologiczna bitwa podczas zimnej wojny nie toczyła się pomiędzy kapitalizmem a komunizmem, ale raczej pomiędzy dwoma rodzajami demokracji: jedną stagnacją i letnią oraz drugą tętniącą życiem możliwość zmiany tkanki społecznej społeczeństwa. Stany Zjednoczone sprowadziły tę bitwę do każdego kraju, który próbował wdrożyć tę drugą opcję; Od początku doktryny Monroe rządy USA przekupują, zabijają i dławią wszelkie formy suwerenności lub oporu.
Zimna wojna się skończyła, ale walka między demokracjami trwa nadal. Od czasu objęcia urzędu przez Mesę w Boliwii w 2003 r. odbyło się blisko 900 (i liczba ta wciąż rośnie) protestów, a kierunek, w jakim podąży naród andyjski, nie jest jasny. Wątpliwe są przesłanki wskazujące na to, że Evo Morales jest „naturalnym przywódcą Boliwii”, według słów Aruguipy i jest gotowy przewodzić Boliwii. Morales i szeroko zakrojony ruch społeczny MAS chcą oprócz 50% podatku podnieść do 32% opłaty licencyjne dla korporacji międzynarodowych do XNUMX%. Jednakże niedawne dyskursy Moralesa wydają się rozwodnione i oderwane od marszów i gwałtownych protestów ludności, a wezwania przywódcy MAS do położenia kresu blokadom dróg między głównymi miastami a drogami wyjazdowymi z kraju nie zostały uwzględnione. Nie pozostało to niezauważone. Naturalny przywódca czy nie, według słów jednego z przywódców MAS, Romana Loayzy, „bazy nas omijają. Chcemy maszerować o więcej tantiem, ale ludzie chcą nacjonalizacji. I o to będziemy walczyć. Dionisio Nuñez, kongresman MAS, zgadza się z tym. „Będziemy walczyć z prawem” – zapewnił. „Marsze trzeba kontynuować, bo w Kongresie nie wszyscy senatorowie i posłowie bronią narodu. Czasami bronią korporacji międzynarodowych.
Żądania ludności Boliwii nie skupiają się obecnie na podwyższeniu opłat licencyjnych czy podatków, jak zaleca MAS, ale raczej opowiadają się za całkowitą nacjonalizacją, a nawet wywłaszczeniem „bez odszkodowania”. Twierdzą, że międzynarodowe korporacje splądrowały zasoby naturalne Boliwii oraz wyzyskiwały i zubożały jej ludność. Podnoszenie podatków jest postrzegane jako drobnostka. „Ludzie mają prawo do nacjonalizacji i wywłaszczania” – potwierdza Jaime Solares, przywódca Boliwijskiej Centrali Robotniczej, stwierdzając, że „ludzie nie wierzą już w neoliberalizm”.
Chociaż Stany Zjednoczone chciałyby odizolować Chaveza, prezydenta Kuby Fidela Castro, protestujących w Boliwii i wszystkich innych, którzy testują status quo, nie zdają sobie sprawy, że w miarę pogłębiania się rewolucji boliwariańskiej jest mało prawdopodobne, aby naród Ameryki Łacińskiej był tolerowany niespełnionych obietnic wyborczych . W kontekście osiągnięć modelu boliwariańskiego protesty i niezadowolenie prawdopodobnie będą narastać, dopóki wybrani przywódcy nie okażą się godni demokratycznej retoryki, której hołdują, przynosząc konkretne rezultaty i głębokie zmiany.
Waszyngton, poprzez pośrednie (i prawdopodobnie bezpośrednie) wsparcie dla krótkotrwałego zamachu stanu w kwietniu 2002 r. i zawieszenia przemysłu naftowego, próbował obalić Chaveza i zniszczyć rewolucję boliwariańską. Nie udało się im. Teraz sukces rewolucji boliwariańskiej odbija się echem od Tijuany po Ziemię Ognistą, a głosy narodu Ameryki Łacińskiej domagają się zmian głośniej niż kiedykolwiek. Jaki będzie następny ruch Waszyngtonu? Czy wystarczy zgasić płomień inspiracji, przykładu i nadziei, jaki rewolucja boliwariańska rozpaliła w milionach serc na „podwórku” Waszyngtonu. Chavez nie jest sam – potwierdza Evo Morales. „Ludzie Ameryki Łacińskiej go wspierają. Taka jest nowa rzeczywistość.
[1] Pakt Jedności obejmował organizacje takie jak Federacja Zjednoczonych Sąsiadów El Alto (FEJUVE-El Alto), Regionalna Centrala Robotnicza El Alto (COR-El Alto), Uniwersytet Publiczny El Alto, Pracownicy Wydziału Central, Konfederacja Ludów Pierwotnych, Federacja Chłopów La Paz „Tupaj Katari”, Boliwijska Centrala Robotnicza (COB), związki nauczycieli w El Alto i La Paz, plantatorzy koki i górnicy, między innymi
[2] Oprócz podwyżki opłat licencyjnych ustawa Prawo węglowodorowe obniżyła podatki z 67% do 50%. Zagraniczne firmy nie będą już płacić w dolarach amerykańskich, lecz w Bolavarach, walucie Wenezueli, a wydatki takie jak odzież, pojazdy i żywność nie będą już mogły być obciążane kontami PdVSA.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna