Przez lata irańscy szyiccy pielgrzymi przybywający do Arabii Saudyjskiej na coroczną pielgrzymkę Hadżdż organizowali demonstracje potępiające tego, co nazywali „wrogami Iranu”, skierowane szczególnie przeciwko Izraelowi i Stanom Zjednoczonym. Kilkukrotnie protesty kończyły się przemocą.
Jedna z takich okazji miała miejsce 31 lipca 1987 r., kiedy z nie do końca jasnych powodów doszło do zamieszek. Saudyjskie siły bezpieczeństwa stłumiły demonstrantów, ale w wyniku paniki zginęło ponad 400 osób, a ponad 600 zostało rannych. Kilka dni później spotkałem tajnego lewicowego działacza saudyjskiego i zapytałem, co się stało. „Nie mieliśmy z tym nic wspólnego” – stwierdził. „Ale rządzący są przerażeni. Pokazało, że nie mieli już pełnej kontroli”.
Dziś władcy królestwa muszą z zazdrością wspominać tamte dni. Kiedy saudyjska rodzina królewska wygląda ze swoich pałaców w Riyadzie, wszędzie widzi kłopoty. I nie muszą szukać bardzo daleko.
Pomimo faktu, że Arabia Saudyjska ma największą gospodarkę świata arabskiego, stopa bezrobocia wśród jej obywateli wynosi 12 procent, a znaczna jej część dotyczy rosnącej rzeszy młodych ludzi. Rodzina królewska postanowiła niedawno uporać się z tym problemem, wydalając wielu z szacowanej na 9 milionów pracowników migrujących z Bangladeszu, Indii, Filipin, Nepalu, Pakistanu i Jemenu. Według BBC, 30,000 Jemenis wyjechali do swojej zubożałej ojczyzny tylko w pierwszych 10 dniach listopada. Prawie 1 milion Jemeńczyków mieszka i pracuje w Arabii Saudyjskiej, przekazując co roku blisko 2 miliardy dolarów.
10 listopada wybuchły walki między wściekłymi migrantami z jednej strony a saudyjską ludnością cywilną i siłami bezpieczeństwa z drugiej. Co najmniej dwie osoby zginęły, 70 zostało rannych, a ponad 500 pracowników migrujących zostało aresztowanych.
Międzynarodowe media krótko relacjonowały zamieszki i wypędzenia, ale większość ich uwagi skupiła się na niezadowoleniu Arabii Saudyjskiej w związku z potencjalnym porozumieniem między Stanami Zjednoczonymi a Iranem w sprawie programu wzbogacania broni jądrowej Teheranu. Saudyjczycy tak naprawdę martwią się tym, że jakiekolwiek zmniejszenie napięć międzynarodowych z Iranem może mieć wpływ na wewnętrzną stabilność Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników z Zatoki Perskiej.
Tę obawę podzielają Izraelczycy, którzy najwyraźniej stracili prawo weta w stosunku do dyplomacji USA z Iranem.
Rozwijający się sojusz
Korony monarchów saudyjskich nie spoczywają lekko na głowie.
Nic nie ilustruje tego lepiej niż niedawna inwazja Arabii Saudyjskiej na sąsiedni Bahrajn. Dwa lata temu, kiedy protesty Arabskiej Wiosny rozprzestrzeniły się na ten kraj, Saudyjczycy zmobilizowali wojska z sojuszniczej Rady Koordynacyjnej Zatoki Perskiej, najechali Bahrajn i stłumili protesty.
Nie był to pierwszy raz, kiedy Arabia Saudyjska wysłała wojska do sąsiedniego kraju, próbując stłumić postrzegane zagrożenie. Jesienią 2009 roku Riyad przypuścił atak na szyickich rebeliantów Houthi, którzy kontrolują znaczną część prowincji Saada na granicy z Arabią Saudyjską w sąsiednim Jemenie. Podobnie jak w przypadku Bahrajnu, saudyjskim pretekstem do agresji były rzekome wpływy Iranu na tym obszarze.
Oczywiście rzekome wpływy Iranu to tylko część problemu. „Arabia Saudyjska, wiecznie obawiająca się chaosu i niestabilności, jest wiodącą siłą kontrrewolucji przeciwko Arabskiej Wiosnie” – wyjaśnił Bernard Haykel, badacz Bliskiego Wschodu z Princeton w książce Czerwiec 2011 wydanie Sprawy zagraniczne. „Jako samozwańczy bastion stabilności i konserwatyzmu Riyad nie chce żadnych zmian w strukturach politycznych ani równowadze sił na Bliskim Wschodzie i jest zagrożony potencjalnym pojawieniem się reprezentatywnych form rządów w swoim sąsiedztwie”.
David Gardner, redaktor ds. międzynarodowych w „ Financial Times, niedawno spiętrzone, identyfikując dwie główne obawy Saudyjczyków: „chaotyczną zmianę spowodowaną wstrząsami związanymi z arabskim przebudzeniem i możliwością zbliżenia Stanów Zjednoczonych z Iranem, jego rywalem o kontrolę nad Zatoką Perską”.
Gardner uważa, że Saudyjczycy „tak się składa, że są po właściwej stronie w Syrii przeciwko podłemu despota mordującemu własny naród. Ale „nie dzieje się tak dlatego, że chcą demokracji dla Syryjczyków” – kontynuował. „Dzieje się tak dlatego, że chcą osłabić Iran poprzez obalenie jego syryjskich sojuszników, Assadów, i dlatego, że fanatyzm wahabitów leżący u podstaw państwa saudyjskiego w kraju i za granicą obrzydza szyitów jako heretyków”.
Wprowadź Izraelczyków.
Ruchome piaski w regionie również wtrąciły prawicowy rząd izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu w pętlę.
Choć temat był szeroko omawiany rozwijającego się sojuszu między Izraelem a Arabią Saudyjską, stopień, w jakim ewoluował, pozostaje niejasny. Według izraelskiej telewizji „Izrael negocjuje mało prawdopodobny sojusz dyplomatyczny z kilkoma państwami Zatoki Perskiej i państwami arabskimi, w tym Arabią Saudyjską, aby zająć się irańskim programem nuklearnym.” Według raportu „wysocy rangą dyplomaci Izraela i Zatoki Perskiej odbyli serię spotkań nadzorowanych przez izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu w tygodniach poprzedzających jego przemówienie przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ”, a „wysoki rangą urzędnik” z Zatoki Perskiej nawet „przybył potajemnie do Izraela, aby rozwiać rosnące obawy dotyczące programu nuklearnego Teheranu w następstwie decyzji prezydenta USA Baracka Obamy o rozpoczęciu dialogu ze swoim irańskim odpowiednikiem Hassanem Rouhanim”.
Rządy Arabii Saudyjskiej i Izraela najbardziej obawiają się nie tego, że Iran będzie w stanie wyprodukować bombę atomową, ale raczej złagodzenia napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Iranem. „Szyicki Iran jest wielkim rywalem sunnickiej Arabii Saudyjskiej w regionie i chociaż wynegocjowane rozwiązanie mające na celu zakończenie sankcji wobec Iranu w zamian za zapewnienia, że nie będzie on w stanie zbudować bomby atomowej, leży w interesie USA i dużej części świecie Saudyjczycy nie widzą tego w ten sposób” napisał Dan Murphy Christian Science Monitor. „Oni, podobnie jak Izrael, chcą, aby Iran został zmiażdżony gospodarczo i ostatecznie militarnie, a nie uwolniony z kajdan sankcji”.
Sojusz izraelsko-saudyjski został wyemitowany publicznie we wrześniu, kiedy ustępujący ambasador Izraela Michael Oren – powiedział Zgromadzeniu Ogólnemu ONZ że „w ciągu ostatnich 64 lat prawdopodobnie nigdy nie było większej zbieżności interesów między nami a kilkoma państwami Zatoki Perskiej. Z tymi państwami Zatoki Perskiej mamy porozumienia w sprawie Syrii, Egiptu i kwestii palestyńskiej. Z pewnością mamy porozumienia w sprawie Iranu. To jedna z możliwości, jakie stwarza arabska wiosna”. samego Netanjahu powiedział ONZ„Niebezpieczeństwa związane z Iranem uzbrojonym w broń nuklearną i pojawienie się innych zagrożeń w naszym regionie skłoniły wielu naszych arabskich sąsiadów do uznania, w końcu uznania, że Izrael nie jest ich wrogiem. A to daje nam szansę przezwyciężenia historycznych animozji i zbudowania nowych relacji, nowych przyjaźni, nowych nadziei”.
Przyjaciele w niskich miejscach
Jest rzeczą oczywistą, że Saudyjczycy mogą stracić więcej niż odrobinę wiarygodności na arabskiej ulicy poprzez otwarte sprzymierzenie się z Izraelem, ale już niewiele im się to podoba. A optyka rozwijającego się sojuszu Izraela z represyjną monarchią nie wygląda dobrze dla kraju, który lubi nazywać siebie jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie.
W końcu prawa polityczne nie są w królestwie nowością, a prawa społeczne nie radzą sobie wcale lepiej. Kobietom nie wolno prowadzić pojazdów w Arabii Saudyjskiej, a mężczyznom, którzy publicznie mówią, że należy im grozić kara więzienia. Powszechne są publiczne dekapitacje. Według doniesień w tym roku stracono już 69 osób.
Jak wynika z raportu Rady Praw Człowieka ONZ, w październiku królestwo znalazło się pod ostrzałem w związku z licznymi naruszeniami praw człowieka, w tym stosowaniem kary śmierci i dyskryminacją kobiet. „Wiele krajów ma problematyczną historię, ale Arabia Saudyjska wyróżnia się wyjątkowo wysokim poziomem represji i niewypełnieniem obietnic złożonych Radzie Praw Człowieka” – dodał. powiedział Joe Stork, zastępca dyrektora Human Rights Watch na Bliski Wschód.
Ale choć może to niesmaczne wyglądać, Izrael i Arabia Saudyjska – oraz ich zwolennicy w Waszyngtonie – prawdopodobnie zdecydowali, że potrzebują wszelkiej możliwej pomocy.
W nadchodzących tygodniach i miesiącach prawdopodobnie nie usłyszymy zbyt wiele rozmów na temat praw człowieka w państwach Zatoki Perskiej, nawet ze strony liberalnych interwencjonistów i neokonserwatystów, zawsze pragnących inwazji na inne kraje pod sztandarem przyniesienia „wolności” i „demokracji” .” Ani ze strony izraelskiego lobby w Waszyngtonie, ani ze strony republikańskich krytyków administracji Obamy Lindsey Graham i John McCain. Ani też przewodniczący komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Mike Rogers, który niedawno mówił o „krytyczne problemy”, że Saudyjczycy i inni „zachwiali ich wiarą w zdolność administracji do ochrony ich w bardzo niebezpiecznym świecie”.
Niebezpieczny świat sprawia, że mają dziwnych towarzyszy. Ale ani Izrael, ani Arabia Saudyjska nie chcą zmiany pościeli.
Felietonista FPIF Carl Bloice, członek Krajowego Komitetu Koordynacyjnego Komitetów Korespondencji na rzecz Demokracji i Socjalizmu, jest felietonistą „ Czarny komentator. Zasiada także w jego radzie redakcyjnej.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna