Kiedy dorastałem, doskonale pamiętam parodię staroświeckiego ogłoszenia publicznego przyczepionego do ściany naszej kuchni. Zawierała instrukcje krok po kroku, co zrobić „w przypadku ataku bombą nuklearną”. Krok 6: „pochyl się i umieść głowę mocno między nogami”; krok 7, „pocałuj się w dupę na pożegnanie”.
Nie powinno to dziwić, skoro moi rodzice, Philip Berrigan i Elizabeth McAlister, niegdyś ksiądz i zakonnica, byli dobrze znani działacze antynuklearni. Byłem za młody, żeby być częścią „pokolenie kaczek i przykrywek”, którzy w szkole ćwiczyli ukrywanie się pod biurkami przed atakiem nuklearnym lub kierowanie się do lokalnych schronów przeciwbombowych w piwnicach kościołów i ratuszów.
Urodzony w 1974 roku, myślę o sobie jako o członku Dzień Po pokolenia, którym polecono obejrzeć ten niezwykle popularny film telewizyjny z 1983 roku i zgłosić nasze obserwacje i odczucia. Dramatyzując życie ludzi w małym miasteczku w Kansas po wojnie nuklearnej na pełną skalę między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi, przedstawił mocny (choć być może niezamierzony) argument, że śmierć w pierwszym wybuchu byłaby lepsza niż przeżycie i w obliczu nuklearnej zimy i chaosu zbrojnego, który po niej nastąpił.
Może w epoce wojny na Ukrainie moglibyśmy nazwać dzisiejsze dzieci pokoleniem zmęczonym dorosłymi (Gen Fed Up). Członkowie Gen Z to „cyfrowi tubylcy”, urodzeni ze smartfonami w rękach i natychmiast potrafiący dostrzec wszystkie nieporządne szwy i programy kryjące się za słabo wyprodukowanymi, pozbawionymi informacji ogłoszeniami dotyczącymi usług publicznych, takimi jak Zarządzanie kryzysowe w Nowym Jorku departamentu bardzo pod pręgierzem niedawne PSA o tym, co robić w przypadku — tak, zgadłeś! — atak nuklearny: wejdź do środka, pozostań w środku i bądź na bieżąco. (Brzmi całkiem podobnie do plakatu na mojej ścianie, gdy dorastałem, prawda?)
Młodzi ludzie potrzebują prawdziwych informacji i analiz, umiejętności przetrwania i zasobów. Pokolenie Z i młodsze pokolenie Alpha (mam w rodzinie trochę obu) dorastają w świecie rozdartym przez egoizm i krótkowzroczność wcześniejszych pokoleń, w tym pod wpływem niekończącej się produkcji i „modernizacja” broni nuklearnej, nie mówiąc już o wstrząsach klimatycznych, które ogarniają tę planetę i wszystkich okropnościach, które się z nimi wiążą, w tym podnoszeniu się poziomu morza, megasuszy, powodziach, masowych migracjach, głodzie i tak dalej…
Jordanado del Muerto
Era nuklearna rozpoczęła się podczas II wojny światowej wraz z 16 lipca 1945 r. testem sześciokilogramowej broni plutonowej o kryptonimie Trinity w dolinie Jornado Del Muerto w Nowym Meksyku. Nikt nie zadał sobie trudu poinformowania szacunkowych 38,000 60 osób mieszkających w promieniu XNUMX mil od tej próby atomowej, że ona wkrótce nastąpi lub że po wybuchu może nastąpić niebezpieczny opad nuklearny. Nikogo nie ewakuowano. Obszar, którego hiszpańska nazwa w tłumaczeniu oznacza odpowiednio Podróż Śmierci, był bogaty w rdzenną kulturę i życie, był domem dla 19 pueblo Indian amerykańskich, dwóch plemion Apaczów i niektórych oddziałów Narodu Navajo. Choć dziś prawie o nich nie pamięta się, były to pierwsze ofiary nuklearne naszych czasów.
Ten wstępny test szybko uznano za udany i niecały miesiąc później amerykańscy planiści wojenni uznali, że są gotowi na ostateczne „testy” – bombardowanie atomowe dwóch japońskich miast, Hiroszimy 6 sierpnia i Nagasaki trzy dni później. Początkowe wybuchy tych bomb ustawionych jeden po drugim zabił setki tysięcy ludzi na miejscu i bezpośrednio po nim, a także niezliczoną ilość innych osób na skutek choroby popromiennej i raka.
Grubas i Mały Chłopiec, bo te bomby miały dziwaczny kryptonim, powinni byli zasygnalizować koniec wojny nuklearnej, a nawet wszelkiej wojny. Spalenie tak wielu cywilów i zrównanie z ziemią dwóch dużych miast powinno być wystarczającą motywacją do zatkania korka śmiercionośnej mocy atomu i wysłania broni nuklearnej do jakiegoś muzeum grozy wraz z gilotyną, stojakiem i innymi dawnymi urządzeniami obsceniczne tortury.
Okazało się jednak, że był to dopiero początek wyścigu zbrojeń i poniżania jakości życia, który trwa do dziś. W końcu ten kraj kontynuuje „modernizację” swój arsenał nuklearny na biliony dolarów, podczas gdy Władimir Putin to zrobił groził użyciem jeden lub więcej z jego ogromnego magazynu „taktycznych” broni nuklearnych, a Chińczycy tak gwałtowny dogonić. Ciągle myślę o tym, jak 77 lat nuklearnego manewru na krawędzi i zbliżającej się zagłady zebrało swoje globalne żniwo, nawet czyniąc życie bardziej niepewnym i pomagając uczynić tę piękną i złożoną planetę śmietnikiem na zawsze odpadami radioaktywnymi. (OK, OK, uwaga na hiperbolę… to nie jest na zawsze, tylko dosłownie milion lat.)
Niektórzy przedstawiciele pokolenia ukrywającego się obawiali się, że nie dożyją dorosłości, że nie będzie jutra. Nic dziwnego, że zbyt wielu z nich, gdy dorosło, doszło do siebie leczyć planetę jakby jutra faktycznie nie było. Dowody takiej postawy można dostrzec za każdym razem, gdy weźmie się pod uwagę „dobrobyt” drugiej rewolucji przemysłowej z jej toksycznym osadem z paliw kopalnych, PCB, azbest, prowadzić in farba, gaz i mnóstwo tworzyw sztucznych. Podejrzewam, że to zanieczyszczenie naszej ziemi, wody i powietrza było spowodowane nihilistycznym nuklearnym podejściem.
Wydaje się niemożliwe, aby tak ciężko pracować, aby przejść od spalania węgla do wychwytywania energii słonecznej moc wiatru czy jest szansa, że jutro wszystko wzniesie się w chmurę grzybową. Jednak podjęto pewne godne uwagi wysiłki, z których można czerpać nadzieję i inspirację, gdy będziemy żyć przyszłością. Jak pisze ekolog i futurysta Bill McKibben jego pamiętnik Flaga, krzyż i kombi: siwiejący Amerykanin spogląda wstecz na swoje dzieciństwo na przedmieściach i zastanawia się, co się do cholery stało, Prezydent Jimmy Carter próbował poprowadzić ten kraj ku przyszłości mniej zależnej od emisji dwutlenku węgla – i kosztowało go to prezydenturę. The Biały Dom Cartera starali się złagodzić szkody spowodowane kryzysem naftowym z 1979 r. poprzez znaczne inwestycje w energię słoneczną i inne ekologiczne technologie oraz najnowocześniejsze rozwiązania w zakresie ochrony środowiska. Gdyby pozwolono na wprowadzenie takiej polityki, jak zauważa McKibben, „zmiany klimatyczne przekształciłyby się z kryzysu egzystencjalnego w możliwy do rozwiązania problem z listy innych problemów”.
Czy potrafisz sobie wyobrazić? Kochamy teraz Cartera za jego ludowa dostępność, wytrzymałość moralna i promocja tanich mieszkań poprzez Habitat for Humanity, ale w miarę jak przeglądamy najnowsze wiadomości na temat obecnych i przyszłych katastrof klimatycznych, musimy cofnąć się w czasie, aby chociaż wyobrazić sobie zdrowsze jutro. Niestety, w przypadku Cartera mogliśmy być blisko punktu zwrotnego, moglibyśmy mieć szansę… a potem aktor (i handlarz) Ronald Reagan wjechał do Białego Domu w swoim 10-galonowym kowbojskim kapeluszu, usunięte panele słoneczne na dachach zainstalowane przez Carterów, wprowadziły obniżki podatków dla najbogatszych i rozluźniły przepisy dotyczące każdego rodzaju trucicieli. Prezydent Reagan zrobił to w 1986 roku, zaledwie rok później ostatni miesiąc naszej ery, że planeta była chłodniejsza niż przeciętnie.
Jutro
Rok 1986 wydaje się jakby był wczoraj! Co teraz? Co powiesz na jutro?
W końcu mamy rok 2022, który wkrótce uderzy osiem miliardów silni na tej naszej planecie. I oczywiście, że jest jutro. Goręcej i bardziej sucho, ale świt mimo wszystko. Bardziej mokro i wietrznie, ale i tak nadejdzie.
Mam trójkę dzieci w wieku 8, 10 i 15 lat, które zakotwiczają mnie w niepokojącej i dziwnej, choć ostatecznie pięknej rzeczywistości. Ten świat, jakkolwiek skończony i z coraz bardziej przytłaczającymi problemami, jest dla mnie nadal cenny i warty dobrej walki. Nie mogę odwrócić się od jutra. To nie jest abstrakcja. Nagłówki wydają się teraz krzyczeć bez końca: znajdujemy się w potencjalnym punkcie zwrotnym, jeśli chodzi o klimat. Czy ja powiedziałem a potencjalny punkt zwrotny? Chciałem zrobić liczbę mnogą. Faktycznie, artykuł w numerze 8 września Opiekun wykazy W sumie 16 z nich. Szesnaście! Wyobraź sobie, że!
Trzy z największych, co do których zdaniem klimatologów jesteśmy bliscy przewrócenia, to:
1. zapadnięcie się pokrywy lodowej Grenlandii, co spowoduje ogromny wzrost poziomu mórz na świecie.
2. załamanie się kluczowego prądu na północnym Atlantyku, co jeszcze bardziej zakłóci opady deszczu i wzorce pogodowe na całym świecie, poważnie ograniczając światową produkcję żywności.
3. Topnienie zasobów bogatych w węgiel w Arktyce zmarzlina, uwalniając do atmosfery oszałamiające ilości gazów cieplarnianych i w ten sposób jeszcze bardziej niszcząc tę planetę. (Czy zamarznie ponownie, jeśli postąpimy właściwie? Mało prawdopodobne, ponieważ wydaje się, że ten punkt krytyczny już się przesunął.)
W obliczu tego wszystkiego, w epoce Donalda Trumpa, Władimira Putina, Elona Muska i reszty załogi, jak zmienić zachowania polityczne lub korporacyjne, aby spowolnić, jeśli nie odwrócić, globalne ocieplenie? Ponad trzy czwarte wieku niepewnego jutra uczyniło rasę ludzką – zwłaszcza oczywiście tę w rozwiniętym/uprzemysłowionym świecie – strasznymi szafarzami przyszłości.
„Kiedy więc potrzebujemy zbiorowych działań na poziomie globalnym, prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek od drugiej wojny światowej, aby utrzymać stabilność planety, mamy najniższy w historii poziom naszej zdolności do wspólnego działania. Czas naprawdę ucieka bardzo, bardzo szybko.” Tak powiedział Johan Poczdam, naukowiec z Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu w Niemczech. Jak dodał wymownie, mówiąc o pułapie globalnej temperatury ustalonym w porozumieniach klimatycznych w Paryżu w 2015 r. (a uznawanym już w najnowszy, druzgocący raport Organizacji Narodów Zjednoczonych), „Muszę przyznać, że w moim życiu zawodowym klimatologa jest to najgorszy moment. W chwili, gdy to mówię, okno dla 1.5 stopnia Celsjusza zamyka się, więc jest naprawdę ciężko.
Zgubne prognozy, mnóstwo badań naukowych, trzeźwe wezwania klimatologów i aktywistów do działania, nie mówiąc już o społecznościach wyspiarskich i przybrzeżnych, które są już wypierane przez szybko ocieplający się świat. Dopiero niedawno dwójka młodych ludzi z ruchu klimatycznego ostatnie pokolenie Chcąc zwrócić na siebie uwagę, rzucali puree ziemniaczanym w szybę zasłaniającą klasyczny obraz Claude’a Moneta w muzeum pod Berlinem, podczas gdy aktywiści z Po prostu zatrzymaj olej zużyta zupa pomidorowa na szklance Vincenta Van Gogha Słoneczniki w październiku w Londynie. W żaden przypadek czy same obrazy zostały uszkodzone; w obu przypadkach przykuli moją uwagę, jeśli to coś warte.
W przypadku uderzającej liczby uchodźców klimatycznych na całym świecie punkt już się wyczerpał i biorąc pod uwagę ich sytuację, mogliby chcieć zjeść zupę pomidorową i puree ziemniaczane – do jedzenia, zamiast rzucać nimi jako rekwizyty protestu. W dłuższej perspektywie dla swoich dzieci i wnuków potrzebują mas ludzi w krajach największych trucicieli gazów cieplarnianych — Chinach i Stanach Zjednoczonych na górze listy — radykalnie zmienić swój styl życia, aby pomóc chronić to, co pozostało z tej naszej wyraźnie skończonej planety.
Wczoraj
Thomas Berrigan, mój dziadek, urodził się w 1879 r. Moja babcia Frida urodziła się w 1886 r. Chociaż o ponad 100 lat wyprzedzili erę przedindustrialną, ich wczesne życie w Stanach Zjednoczonych było prawie wolne od emisji dwutlenku węgla. Nosili wodę, rąbali drewno i jedli głównie ze skromnego ogrodu. Jako biedni ludzie ich ślad węglowy pozostał wyjątkowo niewielki, mimo że wzrosło tempo i zanieczyszczenie życia w Stanach Zjednoczonych i na uprzemysłowionym Zachodzie.
Mój ojciec, Philip Berrigan, urodzony w 1923 roku, był najmłodszym z sześciu braci. Między jego narodzinami a moimi w 1974 roku mogły istnieć jeszcze dwa pokolenia Berriganów, ale tak się nie stało. Mogłam być babcią, kiedy urodziłam ostatnie dziecko w 2014 roku, ale nie byłam. Zatem na swój sposób, czy tego chcieliśmy, czy nie, spowolniliśmy marsz pokoleń i jestem wdzięczny za długą perspektywę, która mi daje.
W późniejszych latach moja babcia zdumiewała się, w jaki sposób samochód może przewozić ją tam i z powrotem do miasta „w jeden dzień”. Niedawno jej prawnuki odkryły, że podczas pandemii Covida nadal mogą chodzić do szkoły (w pewnym sensie) dzięki komputerom, komunikując się w czasie rzeczywistym z nauczycielami i kolegami z klasy rozproszonymi w innych częściach świata.
Jest mało prawdopodobne, że dożyję roku 2079, czyli 200. urodzin mojego dziadka, ale jego prawnuczka, moja córka Madeline, będzie wtedy kończyć 65 lat. Jeśli ma tyle lat, co moja matka, będzie miała wtedy 86 lat dotarliśmy do roku 2100Jest to ponury kamień milowy (nagrobek?), kiedy klimatolodzy spodziewają się, że możemy osiągnąć katastrofalną średnią globalną temperaturę wynoszącą od 2.1 do 2.9 stopnia Celsjusza powyżej poziomu przedindustrialnego. Chyba że. Jeśli nic nie zostanie zrobione, wiele działań zostanie podjętych, aby odwrócić emisję gazów cieplarnianych. W przeciwnym razie oznaczałoby to niewyobrażalną katastrofę dla dzieci moich dzieci.
Kiedy patrzę na stare zdjęcia, widzę własną twarz w zapadniętych, plamami starczych policzkach mojej matki. A kiedy patrzę na wciąż pulchne policzki mojej córki i jej łuki brwiowe, widzę swoją młodszą twarz (i twarz mojej mamy też).
O ile mi wiadomo, jest rok 2100 my przyszłość, mimo że nie będzie mnie tutaj, aby zmagać się z nią z moimi dziećmi i ich dziećmi. W międzyczasie stawiamy jedną nogę przed drugą (chodzenie i tak jest lepsze dla środowiska) i jakoś próbujemy sobie poradzić z tym naszym pięknym, zepsutym światem. Jedno pokolenie ustępuje następnemu, starając się przekazywać mądrość i oferować lekcje, nie wiedząc tak naprawdę, jakich narzędzi będą potrzebować ci, którzy nas naśladują, aby wyrzeźbić lepsze jutro z dzisiejszego pogorszenia.
Wracając do początku, choć coś takiego jest nadal możliwe, jeśli broń nuklearna, doktryna wzajemnie gwarantowanego zniszczenia, paliwa kopalne i strach apokaliptyczny pomogły doprowadzić nas do tego punktu krytycznego, potrzebujemy teraz czegoś naprawdę innego. Nie potrzebujemy wojny, ale pokoju; nie nowe bronie nuklearne, ale dyplomacja nowej generacji; nie paliwa kopalne, ale najbardziej ekologiczną z energii, jaką można sobie wyobrazić. Potrzebujemy świata, którego Donald Trump, Władimir Putin, Elon Musk i im podobni nie mogą sobie nawet wyobrazić, świata, w którym ich władza nie jest ani potrzebna, ani celebrowana.
Potrzebujemy wdzięczności, pokory i podziwu dla głębokiej sieci wzajemnych powiązań, która leży u podstaw całej natury. Potrzebujemy ciekawości, radości z odkrywania i świętowania. A nasze dzieci (które mają dość) mogą pomóc nam uzyskać dostęp do tych mocy, ponieważ są one nieodłącznie związane z wszystkimi dziećmi. Więc koniec z schylaniem się i ukrywaniem, koniec Nazajutrz, koniec z przebywaniem w środku. Uczmy się od pokolenia Z i pokolenia alfa i zmieniajmy — a może przetrwajmy.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna