Ludzie kochający równość odetchnęli łatwiej po ostatnim oddechu sędziego Scalii. A działacze związkowi bawili się, jakby to był Sylwester. Ich niedoszły kat padł martwy, a związki zawodowe wstrzymały wykonanie wyroku.
Terminowe odejście Scalii oznacza, że w przełomowej sprawie związkowej „Friedrichs kontra Stowarzyszenie Nauczycieli Kalifornii” będzie impas 4 do 4, co oznacza, że zwycięży propracownicze status quo. Wiwatując w ostatniej chwili, związki ułaskawienia nie powinny zapominać, że nadal przebywają w celi śmierci. Pocieszenie jest tymczasowe.
Związki nie mogą zakładać, że następny sędzia nie będzie kolejną Scalią. Należy przygotować się na najgorsze; bycie nieprzygotowanym ostatnim razem prawie kosztowało pracę głowę. Te same grupy korporacyjne, które wspierały Friedrichsa, wkrótce spróbują ponownie, z nową sprawą, nowym powodem i prawdopodobnie staną przed równie antyzwiązkowym Sądem Najwyższym.
Jest mało prawdopodobne, aby kandydat Obamy był zwolennikiem pracy. Stare założenie, że prezydenci Demokratów mianują sędziów popierających pracę, może być teraz fałszywe. Czasy się zmieniły. Eksperci spekulują, że Obama mianuje sędziego, którego poprą Republikanie. Głos zabrał postępowy ekspert prawny Scott Horton Democracy Now:
„…Wątpię, czy [kandydat do Sądu Najwyższego] będzie lewicowym odpowiednikiem Nino Scalii. To będzie ktoś bardziej umiarkowany, bardziej centrowy, ktoś, kto w normalnych czasach mógłby liczyć na wsparcie Republikanów”.
Obecnie Partia Republikańska jest zaciekle antyzwiązkowa. I choć Republikanie nienawidzą kilku grup demograficznych, związki zawodowe stały się – podobnie jak w ogóle Afroamerykanie – grupą, którą Demokraci uważają za coś oczywistego i atakują, kiedy jest to wygodne.
Republikanie byliby szczególnie podekscytowani antyunijną ofertą pokojową ze strony Obamy. Taka nominacja mogłaby stanowić „wielki targ” pozwalający uniknąć kryzysu konstytucyjnego, w ramach którego Obama miałby szansę pomyślnie zakończyć swoją prezydenturę, a prawica utrzyma dominującą pozycję w Sądzie Najwyższym.
Sprawa Friedrichsa wywołuje wyjątkowy zapał prawicy ze względu na jej ogromne konsekwencje gospodarcze. Jeśli związki zawodowe stracą Friedrichsa, rynek pracy przesunie się gwałtownie na korzyść korporacji. „Naturalne” prokorporacyjne prawa rynku przyspieszą, stawiając pracowników w jeszcze bardziej niekorzystnej sytuacji.
Płace w sektorze publicznym szybko spadłyby w miarę zmniejszania się gęstości uzwiązkowienia, powodując efekt domina w szerszych obszarach rynku pracy. Pracodawcy wykorzystaliby tę nową dźwignię przy stole negocjacyjnym, obniżając świadczenia i płace. Antyzwiązkowa decyzja Friedrichsa mogłaby stworzyć precedens dla prawa krajowego wpływającego na wszystkie związki zawodowe, zarówno sektor publiczny, jak i prywatny.
Czy Obama rzeczywiście zadowoliłby Republikanów zamiast kości związków zawodowych? Tak, jeśli jego akta są jakąkolwiek wskazówką. Rozpoczął swoją prezydenturę posiadaniem ogromnej większości w Kongresie i zamiast obiecywać śmiałe inicjatywy propracownicze, nacisnął hamulce, docierając do rasistowskich Republikanów, którzy woleli go spalić, niż go dotknąć. Obama jest zbyt mądry, aby nie zdawać sobie sprawy, że wyrzuca swój mandat: duże banki, które finansowały jego kampanię, naprawdę się napracowały.
Jeśli chodzi o związki zawodowe, Obama jest umiarkowanym republikaninem, podobnie jak prokorporacyjni Demokraci „Błękitnego Psa”, którzy kierują Partią Demokratyczną. Sztandarowy narodowy program edukacyjny Obamy „Wyścig na szczyt” był jeszcze bardziej antyzwiązkowy niż program George’a Busha Jr. „Żadne dziecko nie zostało pozostawione”. System dwupartyjny łączy obecnie antyzwiązkowość.
To nie przypadek, że Obama był całkowicie nieobecny w dwóch największych akcjach związkowych od dziesięcioleci: powstaniu w Wisconsin w 2011 r. i strajku nauczycieli w Chicago w 2012 r. Nieobecność prezydenta powiedziała znacznie głośniej niż kilka słów wahania, które wypowiedział na ten temat.
Podczas gdy wszyscy Republikanie w Illinois mobilizowali się do ataku na nauczycieli w Chicago, były szef sztabu Obamy przewodził oskarżeniom antyzwiązkowym. Linie bitwy zostały dostosowane, aby odzwierciedlić nową rzeczywistość polityczną: Demokraci i Republikanie kontra związki zawodowe.
Antyzwiązkowość jest obecnie kwestią ponadpartyjną. Wraz z rozkwitem wielkich banków siła związkowa skurczyła się, zwabiając Demokratów bardziej na prawicę; ich stanowisko w sprawie pracy zmieniło się z ambiwalentnego na nienawiść. Teraz stanowczo stoją w obozie republikańskim na pierwszej linii frontu w walce klasowej przeciwko związkom zawodowym.
Ten nowy konsensus znajduje odzwierciedlenie w poglądach wielu „najważniejszych kandydatów” Obamy na kandydatów do Sądu Najwyższego. Sędzia Sri Srinivasan, który na swoje obecne stanowisko w Sądzie Apelacyjnym zapracował większością 97 do 0 głosów obecnego Kongresu, jest osobą, której nazwisko było szeroko dyskutowane. Brak kontrowersji wynikał po części z lat spędzonych na stanowisku prawnika korporacyjnego. Prawnicy korporacyjni są zwykle antyzwiązkowi.
Kolejnym czołowym kandydatem jest sędzia dziewiątego okręgu Paul Watford, kolejny prawnik korporacyjny, który nie brudzi sobie rąk niczym postępowym.
System dwupartyjny jest tak antyzwiązkowy, że możliwe, że śmierć Scalii nie będzie miała żadnego znaczenia; obecny sędzia mógłby z łatwością postawić Friedrichsa przeciwko związkom zawodowym. Śmierć Scalii nie wstrzymuje antyzwiązkowej trajektorii establishmentu; nabrało już dużego rozmachu.
Jest mało prawdopodobne, aby establishment siedział z założonymi rękami i na to też nie mogą sobie pozwolić związki zawodowe. Nadzieja na powołanie prozwiązkowego wymiaru sprawiedliwości nie jest strategią polityczną, ale rosyjską ruletką; taktyka, która może działać przez jakiś czas, ale zawsze kończy się tak samo.
Historycznie rzecz biorąc, związki zawodowe wygrywały w Sądzie Najwyższym jedynie wtedy, gdy wyrażały swoją władzę. establishment okazuje szacunek tylko wtedy, gdy się go domaga i o niego walczy.
„Postępowy” Sąd Najwyższy pod rządami Warrena Burgera, który faworyzował związki zawodowe, był odpowiedzią na ruchy masowe i aktywny ruch robotniczy lat 60. i 70. Sam Burger został mianowany przez Nixona, choć przesunięty w lewo przez grunt polityczny przesuwający się pod jego stopami.
Największe zwycięstwa Partii Pracy w Sądzie Najwyższym miały miejsce za czasów Franklina Delano Roosevelta pod rządami Konserwatywnego Sądu Najwyższego, który był zmuszony odpowiedzieć na ruch masowy kierowany przez związki zawodowe. Bez akcji masowych ruch robotniczy słabnie.
Po ogólnokrajowych akcjach zorganizowanej pracy w latach 1970. establishment postanowił ułagodzić tę władzę. Ale teraz postanowili to przetestować za pośrednictwem Friedrichsa. Przyszłe testy są nieuniknione.
Wcześniejszy test sprowokował powstanie w Wisconsin, pokazując potencjalną siłę wszystkich związków zawodowych. Właśnie dlatego Friedrichs jest w rzeczywistości hazardem dla klasy rządzącej; mają nadzieję, że nie powstanie narodowa wersja Wisconsin. Związki muszą rozwiać te nadzieje poprzez organizowanie się i inne działania. Cichy ruch robotniczy spokojnie pójdzie na szubienicę; a Scalia przygotowywał linę, kiedy umarł.
Śmierć Scalii powinna dać związkom sił do mobilizacji, a nie spocząć na i tak już zwiędłych laurach. Bez stałego nacisku establishment będzie czuł się komfortowo, kontynuując działania w kierunku antyzwiązkowym. Moc musi spotkać się z mocą.
Podobnie jak kampania 15now mobilizowała się podczas debat Demokratów, aby nagłośnić tę kwestię, tak też związki zawodowe powinny zapożyczyć taktykę, aby promować zwycięstwo Friedricha. Kandydat Demokratów musi odczuwać presję, aby publicznie poprzeć prounijną decyzję.
Wciśnięcie tej kwestii do debaty byłoby bardzo mocnym sygnałem. I organizowanie masowych demonstracji wokół Friedrichs – jak zrobiło to kilka organizacji związkowych wezwał do — wyśle jeszcze głośniejszy sygnał. Związki muszą na nowo nauczyć się wyrażać swoją władzę. Zapomnieli, ale najlepszym sposobem na praktykę jest działanie.
Shamus Cooke jest pracownikiem opieki społecznej, związkowcem i pisarzem Workers Action (www.workerscompass.org). Można się z nim skontaktować pod adresem [email chroniony]
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna
2 Komentarze
Związki zawodowe doszły do władzy, ponieważ istniało pilne zapotrzebowanie na to, co sprzedawały. Zapotrzebowanie zniknęło. Pracy zniknęło. Baza produkcyjna zniknęła. Pilna potrzeba zniknęła. „Pracownik” przyszłości to maszyna. Możesz śmiało tworzyć Międzynarodowe Bractwo Ubijaczy Masła i Kowali, albo możesz planować przyszłość.
Stany Zjednoczone są sygnatariuszem stanowiska ONZ w sprawie praw związkowych, które uznaje, że związek zawodowy jest prawem przysługującym wszystkim pracownikom. Sprzeciwianie się takiemu podpisowi ma posmak hipokryzji i powinno podlegać postępowaniu sądowemu.