Amerykanie słusznie gdakają nad finansowym bałaganem w Europie, udając zaniepokojonych, ale prywatnie czerpiąc przyjemność z nieszczęść drugiego człowieka. Biedni, biedni, żałośni Europejczycy. Dlaczego nie mogą być bardziej podobni do nas? Amerykański ekspert zapewnia nas, że koniec euro jest bliski, a po nim nastąpi powolny rozpad Unii Europejskiej. Teraz amerykańscy politycy mają kogoś, kogo można winić, jeśli amerykańska gospodarka ulegnie załamaniu. USA, USA, USA.
Moja rada dla Amerykanów: trzymajcie się radość. Tak, podczas europejskiego kryzysu finansowego rozgrywa się epicki dramat – najeżony wielkim ryzykiem i bolesnymi wyborami – ale nie jest to historia, którą opowiadają triumfujące amerykańskie media i elity polityczne. Zamiast szyderczych porównań, ludzie powinni dostrzec podobieństwa między naszą a ich sytuacją. Europa nie jest zmiażdżona.
Europejczycy mogą w rzeczywistości być o krok od wielkich zmian – głębokiego zwrotu w historii, który jest politycznie wybuchowy, ale głęboko postępowy. Być może tam nie dotrą, jeszcze nie teraz. Ale nie licz ich.
Wydarzenia zmuszają narody Europy do rozważenia, czy muszą w końcu zdecydować się zostać „Stanami Zjednoczonymi Europy”. Taki jest podtekst bieżących wydarzeń. To było stare marzenie, które zrodziło się po krwawej zawierusze II wojny światowej. Jest cierpliwie pielęgnowana, krok po kroku, przez dwa pokolenia powojennych Europejczyków. Pod przewodnictwem Niemiec i Francji w wielkim odprężeniu, szczytna wizja była taka, że zaciekli rywale mogą ostatecznie przekształcić się w USE – realnego rywala gospodarczego USA.
Jest wiele powodów do sceptycyzmu. Zakończenie zjednoczenia wymagałoby od istniejących narodów rezygnacji z kluczowej części swojej suwerennej władzy w zakresie decydowania o podatkach i wydatkach. Narody Europy musiałyby zaakceptować dla siebie nową tożsamość, wypierając starożytne rywalizacje etniczne. Systemy polityczne państw narodowych musiałyby zorganizować nową, jednolitą strukturę scentralizowanego zarządzania, mniej więcej na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jak na ironię losu, niegdyś pokonany i zhańbiony naród – Niemcy – jest obecnie potęgą gospodarczą kształtującą przyszłość, forsującą scentralizowany rząd i politykę, ku niepokojącemu dyskomfortowi swoich sąsiadów. Czy mogą zaufać Niemcom? Czy mają wybór?
Pomimo oczywistych trudności widzę dwa główne powody, dla których Europejczycy będą dążyć do spełnienia pierwotnych oczekiwań. Po pierwsze, obecny system nie działa. Euro zapewnia zjednoczoną walutę, którą można zdestabilizować, o ile poszczególne rządy będą miały swobodę ustalania sprzecznych polityk fiskalnych – zaciągania pożyczek i wydawania pieniędzy, wpadając w głębokie dziury. Politycy są godni winy, ale prawdziwymi winowajcami tego układu są zglobalizowane banki, które oszukują system w poszczególnych krajach, gromadząc niemożliwe do spłaty długi dla narodów, a następnie żądając ratowania banków, gdy kraje bankrutują. Nie różni się to tak bardzo od kryzysu zadłużenia, który zderegulowany system bankowy stworzył w Stanach Zjednoczonych.
Po drugie, imperatyw zjednoczenia jest głęboko zakorzeniony w historii Europy i rzeczywistości społecznej. Na przestrzeni wielu stuleci kraje te toczyły między sobą powtarzające się wojny, dążąc do władzy imperialnej, dominacji religijnej lub kontroli nad zasobami gospodarczymi. Po rzeziowych rządach Hitlera Niemcy, Francuzi i inni zebrali się i zgodzili: Nigdy więcej. Muszą teraz stworzyć inną przyszłość. Alternatywa byłaby zbyt katastrofalna, aby ją znieść. Proces ten jest chaotyczny i pełen niebezpiecznych momentów, ale seria nowych porozumień przyjmujących wspólną odpowiedzialność za długi narodów jest de facto krokiem w kierunku napisania nowej konstytucji dla USE.
Większym wyzwaniem politycznym jest przekonanie narodów Europy, które słusznie są sceptyczne wobec rezygnacji z suwerenności narodowej. Podejrzewają, że spowoduje to po prostu utworzenie nowego, odległego centrum władzy, które przedkłada politykę oszczędności nad dobro ogółu społeczeństwa. Mimo to zawieranie transakcji krok po kroku stanowi potężną lekcję dla europejskich polityków, którzy dbają o bankierów i ignorują powszechny ból. Mogą spodziewać się utraty pracy podczas następnych wyborów. Tak się składa, że amerykańscy politycy muszą wyciągnąć tę samą lekcję.
Niektórzy źle poinformowani komentatorzy dyskredytują dylemat Europy, błędnie przeciwstawiając go kształtującemu doświadczeniu we wczesnej historii Ameryki. Po rewolucji Alexander Hamilton objął kierownictwo w Ministerstwie Skarbu i spłacił długi zgromadzone przez pierwotne trzynaście stanów. Stworzył bank centralny, który miał emitować walutę amerykańską. Ojcowie założyciele napisali konstytucję, która nadała trwałą definicję narodowo-lokalnego podziału władzy. To jest fałszywa historia. Nie wierz w to.
Prawda jest taka, że Stany Zjednoczone od pokoleń zaciekle zmagają się z bardzo podobnymi kwestiami dotyczącymi władzy politycznej. Niektóre pozostają gorzko nierozwiązane. Od samego początku Stany Zjednoczone były unieruchomione i opóźnione w rozwoju przez kwestię znaną jako „prawa państw”. Tak naprawdę chodziło o prawa człowieka – system niewolnictwa, który założyciele uświęcili w oryginalnej Konstytucji. Po wielokrotnych rundach tzw. kompromisów spór został ostatecznie rozstrzygnięty przez krwawą wojnę domową. Jednak wsteczne walki o prawa państw znów są w modzie.
Podobnie, jeśli chodzi o kwestie finansowe. Państwa i regiony oraz opinia publiczna uporczywie sprzeciwiały się konsolidacji decyzji bankowych i finansowych na poziomie krajowym. Andrew Jackson zamknął bank centralny Hamiltona. Powszechna nieufność do bankierów zapobiegła nowej, aż do utworzenia Rezerwy Federalnej w 1913 r. Jednak pomimo wielopokoleniowych reform bankowość i finanse powróciły na szczyt.
Gdyby Amerykanie zrozumieli prawdziwy podtekst europejskiego kryzysu, mogliby okazać więcej współczucia. Gdyby Amerykanów uczono ich własnej prawdziwej historii, byłoby mniej przechwałek.
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna