Wbudowani dziennikarze to największy PR-owy zamach tej wojny. Wymyślone przez Pentagon i Donalda Rumsfelda „osady”, jak się je obecnie rutynowo opisuje, są prawie całkowicie kontrolowane przez wojsko. Embeds, jak powszechnie wiadomo, zgodził się na rezygnację z większości swojej autonomii w zamian za dostęp do walk na warunkach wojskowych. Zyskują także przewagę dzięki korzystaniu z udogodnień takich jak transport i zakwaterowanie. Reporterom, którzy nie są osadzeni, stanowczo odmawia się takich udogodnień. Co najważniejsze, osady zapewniają wojsku ochronę przed obrażeniami fizycznymi. Jak dotąd w tej wojnie główne zagrożenie dla dziennikarzy stanowi zachodnia armia. Zatem oferowana ochrona stanowi raczej zagrożenie niż pewność dla niezależnych reporterów.
Każdy reporter wbudowany musi podpisać kontrakt z wojskiem i podlega pięćdziesięciopunktowemu planowi wydanemu przez Pentagon, szczegółowo określającemu, co może, a czego nie może zgłaszać. Lista tego, co mogą zgłosić, jest znacznie krótsza niż lista tego, czego nie mogą.
Według raportów w siłach brytyjskich pracuje 903 reporterów, w tym 136 w siłach zbrojnych Wielkiej Brytanii. Żaden z nich nie jest osadzony w małych kontyngentach innych krajów, takich jak wojsko australijskie. Tylko 20% reporterów osadzonych w USA pochodzi spoza USA, a 128 reporterów osadzonych w siłach brytyjskich pochodzi z Wielkiej Brytanii. Nawet kraje zaangażowane wojskowo, takie jak Australia, mają bardzo ograniczony dostęp do systemu osadzania, ponieważ tylko dwóch reporterów jest podłączonych do sił amerykańskich. Zwłaszcza francuscy dziennikarze skarżyli się, że zostali wykluczeni. Angloamerykańska dominacja reporterów nie jest przypadkowa, ale kluczową częścią strategii.
Geniusz PR systemu embed polega na tym, że umożliwia on bezprecedensowy dostęp do walk, a także bezprecedensową identyfikację reporterów z wojskiem. Brytyjski minister obrony Geoff Hoon stwierdził: „Myślę, że relacja” jest bardziej obrazowa, bardziej realna niż jakakolwiek inna relacja na temat konfliktu, jaką kiedykolwiek widzieliśmy w naszej historii. Po raz pierwszy dzięki technologii dziennikarze mogą relacjonować w czasie rzeczywistym wydarzenia na polu bitwy. Z pewnością prawdą jest stwierdzenie, że oglądanie materiału wojennego z tak bliska jest nowością, ale kluczowym elementem wojny propagandowej jest twierdzenie, że dzięki temu jest on „rzeczywisty”. W rzeczywistości celem systemu osadzania jest kontrolowanie doniesień poprzez zachęcanie dziennikarzy do identyfikowania się z ich jednostkami. Wspólnie jeść i pić, narażać się na niebezpieczeństwo i wyznawać te same wartości. Ted Koppel z amerykańskiej sieci ABC powiedział dziennikowi The Washington Post, że jego uczucia do żołnierzy są „bardzo, bardzo ciepłe”.
Ta identyfikacja z żołnierzami zapewnia ogólną skuteczność autocenzury. Phillip Rochot, szanowany reporter France 2, obecnie pracujący niezależnie w Iraku „Dziennikarze osadzeni dokonują sporej części dobrowolnej autocenzury, kontrolując to, co mówią. W każdym razie ich poglądy są ściśle powiązane ze stanowiskiem angloamerykańskim. Są żołnierzami informacji, maszerującymi wraz z wojskiem i kierunkiem politycznym swojego kraju. Nie powiedzą nic złego, czują się zobowiązani do obrony sprawy anglo-amerykańskiej w tej wojnie.” Christina Lamb z London Times zgadza się, że dziennikarze osadzeni: „pokazują bardziej pozytywną stronę, ponieważ” jesteśmy z żołnierzami… a oni nie są na ulicach ani na wsiach i nie widzą, co się tam właściwie dzieje. Hoon sam przyznał, że te doniesienia najwyraźniej zmniejszyły w pierwszych dniach sprzeciw wobec wojny: „Wyemitowane przez nich obrazy są przynajmniej częściowo odpowiedzialne za zmianę nastroju opinii publicznej”.
Jednak pod koniec pierwszego tygodnia wojny urzędnicy z USA i Wielkiej Brytanii zaczęli mamrocze na temat zbyt dużego dostępu i twierdzili, że to presja całodobowego przekazu powoduje rozpowszechnianie dezinformacji. Zarówno źródła wojskowe w USA, jak i w Wielkiej Brytanii za rozpowszechnianie dezinformacji obwiniły reporterów osadzonych i presję 24-godzinnych cykli informacyjnych. Jest to prosty manewr propagandowy, mający na celu odwrócenie uwagi od faktu, że wszystkie fałszywe historie zostały zatwierdzone przez wojskowe struktury dowodzenia, a także ostrzeżenie dziennikarzy, aby nie przekraczali szeregu. Dowodem na to, że jest to propaganda, jest to, że nie proponują zmiany systemu osadzania, który bardzo dobrze im służył.
Niektórzy reporterzy osadzeni w sobie przestali się tłumaczyć, że relacjonują jedynie to, na co pozwala im wojsko. Późnym wieczorem, gdy niewiele osób oglądało Richarda Gaisforda, reporter BBC powiedział: „Gdybyśmy sprawdzili wszystko, co usłyszeliśmy w obozie, z pewnością krążyłoby wiele dezinformacji. Musimy sprawdzić każdą historię, jaką z nimi mamy. A jeśli nie będą pewni na szczeblu bezpośrednio nad nami – jest to kapitan, który jest naszym oficerem łącznikowym z mediami – sprawdzi to u pułkownika, który najwyraźniej stoi nad nim, a następnie sprawdzą również w dowództwie Brygady.
To otwarte uznanie systemu kontroli jest rzadkie i zostało sprowokowane oficjalną krytyką. Ilustruje to ścisłą cenzurę narzuconą przez wojsko, ale nieuwzględnioną w raportach amerykańskich i brytyjskich. Biuletyny informacyjne w Wielkiej Brytanii w doniesieniach z Bagdadu pełne są ostrzeżeń o „monitorowaniu” i „ograniczeniach” w przemieszczaniu się przez Irak. Najbliżej tej sytuacji po stronie Wielkiej Brytanii/USA jest uwaga, że dziennikarze nie mogą informować o tym, gdzie się znajdują ani innych szczegółach związanych z bezpieczeństwem. W rzeczywistości kontrola osadzania jest bardziej rygorystyczna niż system narzucony przez reżim iracki.
Komentarze Gaisforda są również interesujące ze względu na fakt, że reporterzy są w rzeczywistości w pełni zintegrowani ze strukturami dowództwa wojskowego. Stanowi to uzupełnienie identyfikacji ujawnianej za pomocą wyrażeń takich jak „my” i „nasz” w raportach z działań wojskowych. Odwoływanie się do „poziomu wyższego” w wykonaniu rzecznika prasowego wskazuje na zasadnicze podporządkowanie potrzebom propagandy wojskowej. Nie jest to jednak zaskakujące, ponieważ umowa podpisana przez reporterów wyraźnie wymaga od reporterów „stosowania się do wskazówek i poleceń rządu” oraz zabrania im pozywania z tytułu obrażeń lub śmierci, nawet jeśli do tych obrażeń „spowodowało lub przyczyniło się” wojsko.
Dostęp bezprecedensowy to marchewka, ale kij jest zawsze pod ręką. Dwóch dziennikarzy osadzonych, którzy rzekomo przekroczyli linię, zostało wydalonych, a podczas drugiego weekendu wojny „wielu reporterów osadzonych odkryło, że ich telefony satelitarne zostały zablokowane z niewyjaśnionych powodów”. Co więcej – i to znacznie rzadziej omawiane w światowych mediach, gdzie wojsko jest w hierarchii dowódczej wyższym szczeblem niż dziennikarze. Według Christiana Lowe’a z amerykańskiego magazynu wojskowego Army Times niektóre umieszczone na nich treści są „nękane przez wojskowych urzędników ds. spraw publicznych, którzy śledzą każdy ich ruch i oglądają się im przez ramię, przeprowadzając wywiady z lotnikami, marynarzami i konserwatorami w celu uzyskania informacji o ich historiach”.
W każdej dywizji wojskowej w zatoce pracuje od 40 do 60 dziennikarzy, a „za kulisami” – od pięciu do sześciu urzędników ds. spraw publicznych. Raportują do Centrum Informacji Prasowej Koalicji (CPIC) w Kuwejcie i wartego milion dolarów centrum prasowego CentCom w Doha. Stamtąd przesłanie jest koordynowane przez Biuro Komunikacji Globalnej w Białym Domu we współpracy z Alastairem Campbellem, głównym spin doktorem Blair na Downing Street. Fantazyjne wyobrażenie, że dezinformacja w pierwszych tygodniach kampanii wynikała z rozmów dziennikarzy z „członkiem oddziału, który czyści buty”, jak to ujął urzędnik brytyjskiego Ministerstwa Obrony, samo w sobie jest kluczową częścią wojny propagandowej. Wszystkie niezliczone dezinformacje napływające z Iraku w ciągu pierwszych dwóch tygodni zostały rozpowszechnione przez globalne media amerykańskie i brytyjskie. Jak zauważył jeden z reporterów w Doha: „W kwaterze głównej generała Tommy’ego Franksa łatwo jest ustalić, czy wiadomości danego dnia są dobre, czy złe. W przypadku pozytywnych wydarzeń rzecznicy prasowi krążą po korytarzach centrum prasowego, rozdając optymistyczne raporty na podstawie wcześniej przygotowanych scenariuszy, ogłaszając, że irackie miasta zostały wyzwolone i wkrótce zostanie dostarczona pomoc humanitarna. Jeśli jednak żołnierze amerykańscy i brytyjscy doświadczyli jakiejkolwiek odwrotności na polu bitwy, spin-doktorzy wycofują się do swoich oficerów w centrum prasowym i czekają na instrukcje z Londynu i Waszyngtonu.
Zagrożenie dla niezależnej sprawozdawczości
Jeśli osadzenie było szansą, Pentagon i brytyjska armia postrzegały niezależnych dziennikarzy jako zagrożenie. Pojawił się strumień doniesień o wrogości, groźbach i przemocy wobec niezależnych reporterów. UNESCO, Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy, Reporterzy bez Granic i Brytyjski Krajowy Związek Dziennikarzy potępiły te groźby. Niektóre były subtelne, inne mniej. Na ziemi i z dala od kamer zagrożenia są skierowane i mogą obejmować przemoc, o czym przekonało się już kilku dziennikarzy. Do subtelnych gróźb należą te wysuwane przez brytyjskich ministrów, takich jak sekretarz obrony Geoff Hoon: „jednym z powodów umieszczania dziennikarzy w ośrodku jest właśnie zapobieganie temu rodzajowi tragedii, która niedawno przydarzyła się załodze ITN, kiedy dobrze znany, ciężko pracujący , odważny dziennikarz zginął głównie dlatego, że nie należał do organizacji wojskowej. Ponieważ próbował poznać historię. W tych okolicznościach nie możemy opiekować się wszystkimi dziennikarzami na tak szybko zmieniającym się polu bitwy. Zatem posiadanie dziennikarzy pod ochroną naszych sił zbrojnych jest zarówno dobre dla dziennikarstwa, jak i bardzo dobre dla widzów”.
Tutaj Hoon nabiera uroku i autorytetu szefa mafii, wyjaśniającego korzyści płynące z rakiety ochronnej. Przesłanie jest jasne: pozostań osadzony i zgłoś to, co ci powiedziano, albo ponieś konsekwencje.
David Miller is a member of the Stirling Media Research Institute, Scotland. [email chroniony]
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna