Prawie dziesięć lat temu napisałem artykuł opisujący izraelską „matrycę kontroli” nad okupowanymi terytoriami palestyńskimi. Składał się wówczas z trzech powiązanych ze sobą systemów: administracji wojskowej większości Zachodniego Brzegu oraz nieustannych wtargnięć armii i sił powietrznych w inne miejsca; pasmo „faktów z terenu”, zwłaszcza osiedli na Zachodnim Brzegu, w Gazie i Wschodniej Jerozolimie, ale także obwodnic łączących osiedla z właściwym Izraelem; oraz środki administracyjne, takie jak rozbiórki domów i deportacje. W 2000 roku argumentowałem, że bez demontażu tej matrycy okupacja nie zakończy się i nie da się osiągnąć rozwiązania dwupaństwowego.
Od tego czasu okupacja nieporównywalnie się wzmocniła i umocniła. Pierwsza dekada XXI wieku była jak dotąd świadkiem ciągłego ograniczania i fragmentacji terytorium Palestyny poprzez coraz większe masowe wywłaszczanie ziemi palestyńskiej, punkty kontrolne i inne fizyczne ograniczenia swobody poruszania się, budowę osiedli, coraz bardziej masywne autostrady przeznaczone dla Izraelscy osadnicy, kontrola nad zasobami naturalnymi i, co najbardziej widoczne, wzniesienie bariery oddzielającej na Zachodnim Brzegu i Wschodniej Jerozolimie. Według izraelskiej organizacji praw człowieka B'tselem od grudnia 2000 r. populacja osadników na Zachodnim Brzegu wzrosła o 86,000 50,000, a we Wschodniej Jerozolimie o 2005 XNUMX. Gazę ewakuowano z osadników i żołnierzy w XNUMX r., ale Izrael zachowuje niemal całkowitą kontrolę nad wjazdem i wyjazdem ludzi i towarów do i z pasa przybrzeżnego, regularnie odcina dostawy paliwa i innych niezbędnych artykułów, aby ukarać mieszkańców, a także organizuje najazdy wojskowe według własnego uznania. Wszystkie terytoria palestyńskie podlegają w takim czy innym stopniu rozbiórkom domów, „zamknięciom”, które wstrzymują działalność gospodarczą, administracyjnym ograniczeniom w przemieszczaniu się, deportacjom, przymusowej migracji i wielu innym.
Rzeczywiście, matrix przebudował kraj do tego stopnia, że dziś wydaje się niemożliwe oddzielenie prawdziwie suwerennego i zdolnego do życia państwa palestyńskiego od Izraela, który rozprzestrzenił się aż do rzeki Jordan. Każdy, kto zna izraelskie „fakty w terenie”, być może przede wszystkim osadników, doszedłby do wniosku, że tak naprawdę matrycy nie można rozbierać fragmentarycznie, pozostawiając kilka osiedli tu, drogę tam i Izrael „większa” Jerozolima pośrodku. Matryca stała się zbyt skomplikowana. Demontaż go kawałek po kawałku, podczas gdy Izrael zwlekał, argumentując za funkcją bezpieczeństwa każdego „faktu na miejscu”, byłaby frustrującą serią konfrontacji, która w końcu by się wyczerpała. Jedyną drogą do prawdziwego rozwiązania dwupaństwowego, a nie kosmetycznej formy apartheidu, jest przecięcie węzła gordyjskiego. Społeczność międzynarodowa pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych musi powiedzieć Izraelowi, że okupacja musi zostać całkowicie zakończona. Izrael musi opuścić każdy centymetr terytoriów okupowanych. Okres.
A teraz, w tym krytycznym momencie, gdy dwupaństwowe rozwiązanie impasu izraelsko-palestyńskiego znika pod ciężarem izraelskich osiedli, pojawia się wielka niewiadoma: czy prezydent Barack Obama naprawdę poważnie myśli o osiągnięciu takiego rozwiązania, czy po prostu zamierza poprzez wnioski znane z poprzednich rządów?
Liście Herbaty
Wielu palestyńskich, izraelskich i międzynarodowych zwolenników sprawiedliwego pokoju opamiętało się wczesnymi gestami Obamy. Począwszy od mianowania byłego senatora George'a Mitchella na specjalnego wysłannika, aż do przemówienia prezydenta wygłoszonego 4 czerwca w Kairze, zwolennicy ci pozwolili sobie, po latach rozczarowań i zmagań, na ostrożną nadzieję. Niektóre sformułowania zawarte w przemówieniu, jak na przykład ukłon w stronę „bólu wysiedlenia” odczuwanego przez Palestyńczyków i „codziennych upokorzeń” okupacji, słyszano już wcześniej. Ale jedno zdanie nie brzmiało: Obama powiedział, że rozwiązanie w postaci dwóch państw „leży w interesie Izraela, interesie Palestyny, interesie Ameryki i interesie świata”. Obama zdawał się „rozumieć”, to znaczy zdawał się rozumieć, że Stany Zjednoczone są politycznie izolowane ze względu na swoje niekwestionowane poparcie dla Izraela, które jest postrzegane jako utrudniające rozwiązanie konfliktu. I po raz pierwszy prezydent USA rzeczywiście powiedział, że rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego leży w żywotnym interesie narodowym, a nie tylko miłym zajęciem. Te słowa znacząco podnoszą poprzeczkę. Sformułowanie konfliktu w ten sposób ułatwia administracji zdobycie poparcia Kongresu dla ostrzejszych żądań wobec Izraela, jednocześnie podważając zdolność Amerykańskiego Izraelskiego Komitetu Spraw Publicznych (AIPAC) do stawienia skutecznego oporu, biorąc pod uwagę wrażliwość amerykańskich Żydów na podejrzenia o podwójną lojalność .
Jednakże od czasu przemówienia w Kairze powróciły podstawowe wątpliwości co do wysiłków USA. Jedynym żądaniem postawionym Izraelowi przez Obamę było „zamrożenie” porozumień, co jest z pewnością mile widzianym gestem symbolicznym, lecz nie mającym związku z jakimkolwiek procesem pokojowym. Izrael ma wystarczającą liczbę miast-osiedli w strategicznych „blokach”, że w rzeczywistości mógłby zamrozić całą budowę bez uszczerbku dla swojej kontroli nad Zachodnim Brzegiem i „większą” Jerozolimą, czyli obszarami arabskimi na północ, południe i wschód od miasta, w którym Izrael zasadził jego flaga. Skupienie się na tej jednej kwestii – która kilka miesięcy później wciąż jest przedmiotem negocjacji – zapewniło Izraelowi zasłonę dymną, za którą może aktywnie i swobodnie realizować bardziej znaczącą i pilną budowę, która po ukończeniu naprawdę uczyni okupację nieodwracalną. Spieszy się z dokończeniem bariery separacyjnej, która jest już przedstawiana jako nowa granica, zastępująca „zieloną linię”, granicę sprzed czerwca 1967 r., do której Izrael miał się wycofać, zgodnie z postanowieniami rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale w sprawie której nawet najbardziej zagorzałe dwupaństwa już dawno się poddały. Izrael burzy domy, wypędza palestyńskich mieszkańców i pozwala Żydom na osiedlanie się w całej Wschodniej Jerozolimie, wymiernie pogłębiając „judaizację” miasta. Konfiskuje ogromne połacie ziemi na Zachodnim Brzegu i „większej” Jerozolimie oraz w gorączkowym tempie wylewa asfalt na obwodnicę, aby trwale przerysować mapę. Układa tory na ziemiach palestyńskich pod linię kolei miejskiej łączącą osadę-miasto Pisgat Ze'ev na Zachodnim Brzegu z Izraelem. Wysusza główne obszary rolnicze Zachodniego Brzegu, zmuszając tysiące ludzi do opuszczenia ich ziem, ustanawiając jednocześnie ograniczenia wizowe, które albo całkowicie uniemożliwiają Palestyńczykom i obcokrajowcom wyjazd z kraju, albo ograniczają ich przemieszczanie się do okrojonych enklaw palestyńskich na Zachodzie Bank.
Z pewnością toczy się „cicha” zakulisowa dyplomacja, ale kilka szczegółów, które wyszły na jaw, nie napawa optymizmem. Departament Stanu uznał za „fikcję” dziesięciopunktowy dokument przekazany prasie arabskiej przez działacza Fatahu, Hasana Khreisheha, który obiecuje „międzynarodową obecność” w niektórych częściach Zachodniego Brzegu i wsparcie USA dla państwa palestyńskiego do 2011 roku. ten rzekomy plan, który wydaje się bardziej prawdopodobny, zakłada, że Stany Zjednoczone chcą częściowego zamrożenia działalności osadniczej prowadzonej przez Izrael w zamian za zobowiązanie Waszyngtonu do nałożenia bardziej rygorystycznych sankcji na Iran za jego badania nuklearne. W dniu 25 sierpnia o Opiekun zacytował „urzędnika bliskiego negocjacjom”, który powiedział: „Przesłanie jest następujące: Iran stanowi egzystencjalne zagrożenie dla Izraela; osady nie.” Wszystko wskazuje na to, że jeśli administracja Obamy rzeczywiście przedstawi regionalny plan pokojowy, czego wielu oczekuje w okolicach posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ 20 września, nie będzie to nic innego jak „wstępny projekt”. Nie jest przesadą stwierdzenie, że rozwiązanie dwupaństwowe powstanie lub upadnie zgodnie z zarysami tego projektu – i być może może upaść na zawsze, jeśli w ogóle nie zostanie przedstawiony konkretny plan, co również jest możliwe. Chociaż w przeszłości wielokrotnie wychwalano rozwiązanie w postaci dwóch państw, Obama reprezentuje najlepszy scenariusz. Jeśli w końcu przedstawi rozczarowujący plan pokojowy, który nie przyniesie prawdziwego przełomu, wówczas nieuniknione będzie przejście narodu palestyńskiego i jego międzynarodowych zwolenników do rozwiązania jednopaństwowego.
Suwerenność i żywotność
Jak zatem można ocenić plan Obamy, czy i kiedy zostanie ujawniony? Jego szansę powodzenia można przewidzieć na podstawie tego, jak dobrze uwzględnia podstawowe potrzeby, skargi i aspiracje zaangażowanych narodów. Skuteczne podejście do zakończenia konfliktu, w przeciwieństwie do sklepowej postawy, opiera się na co najmniej sześciu elementach: ekspresji narodowej obu narodów; ekonomiczna żywotność Palestyny; rzeczywiste zajęcie się kwestią uchodźców; podejście regionalne; gwarancje bezpieczeństwa; oraz zgodność z normami praw człowieka, prawem międzynarodowym i rezolucjami ONZ.
Izraelscy Żydzi i palestyńscy Arabowie nie są po prostu grupami etnicznymi, jak na przykład amerykańscy Żydzi czy Amerykanie pochodzenia arabskiego. Są to dwa narody, które – podobnie jak wszędzie inne grupy narodowe – domagają się samostanowienia. Ta rzeczywistość faktycznie uwiarygodnia rozwiązanie dwupaństwowe, ale tylko wtedy, gdy państwo palestyńskie będzie naprawdę suwerenne i ekonomicznie opłacalne. Nie należy zapominać, że w czasach apartheidu Republika Południowej Afryki założyła dziesięć „bantustanów”, małych i zubożałych „ojczyzn” na 11 procentach ziemi Republiki Południowej Afryki, pozornie po to, aby zaspokoić żądania czarnej ludności dotyczące samostanowienia, ale w rzeczywistości zapewnić „demokrację” białej populacji na 89 procentach kraju. Pogląd izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, że Palestyńczycy powinni uzyskać „autonomię z pewnymi cechami państwa” na około 15 procentach historycznej Palestyny – „autonomia plus niepodległość minus”, jak to nazwał – przypomina apartheid.
Jeśli plan administracji Obamy nie przetnie węzła gordyjskiego, który stanowi izraelską matrycę kontroli – czego nie udało się jeszcze dokonać żadnemu planowi ani inicjatywie – po prostu nie uda mu się osiągnąć sprawiedliwego rozwiązania w postaci dwóch państw. Jedynie całkowite wycofanie Izraela ze wszystkich terytoriów okupowanych i podzielenie Jerozolimy bez ograniczeń w przemieszczaniu się może zapobiec palestyńskiemu bantustanowi.
Wydaje się, że plan Obamy, podobnie jak jego poprzednicy, ma na celu pozostawienie głównych izraelskich bloków osadniczych nienaruszonych, w tym tych na wschodzie Palestyny i „większej” Jerozolimy. Nawet przy tak zwanej „zamianie terytorialnej” środek ten znacząco zagroziłby suwerenności i żywotności gospodarczej państwa palestyńskiego. Obszar wyznaczony na izraelskich mapach pod przyszłą rozbudowę osady Ma'ale Adumim sięga obrzeży Jerycha w Dolinie Jordanu, podczas gdy blok Ariel rozciąga się już pomiędzy miastem Nablus na północnym Zachodnim Brzegu i wskazuje na południe. Podsumowując, osady i łączące je autostrady wypierają palestyńskie pojazdy pasażerskie i komercyjne na kilka wąskich tras, podczas gdy punkty kontrolne mające na celu ochronę osadników utrudniają ruch zgodnie z przewidywalnym, nieprzewidywalnym harmonogramem. A potem jest wysoki mur. To nie jest krajobraz stworzony z myślą o łatwej integracji gospodarczej.
Dlaczego zatem pozostawić te ogromne osady w stanie nienaruszonym? Argumentem jest to, że ich mieszkańcy sprzeciwialiby się doprowadzeniu wojny domowej w Izraelu. To patentowany nonsens. To prawda, że te bloki osadnicze obejmują 85 procent Izraelczyków mieszkających na terytoriach okupowanych, ale nie są to osadnicy ideologiczni, którzy zajmują całą Ziemię Izraela od Morza Śródziemnego po rzekę Jordan. Zamiast tego są „normalnymi” Izraelczykami, których do osiedli przyciągnęły wysokiej jakości mieszkania po przystępnych cenach. Nie mieliby nic przeciwko osiedleniu się w Izraelu pod warunkiem, że ich poziom życia nie spadnie, podczas gdy izraelska gospodarka, wspierana przez międzynarodowych darczyńców, nie miałaby problemu z opłaceniem rachunków dla tej populacji, której jest około 200,000 190,000. Osiedla w „większej” Jerozolimie, w których zamieszkuje kolejne XNUMX XNUMX izraelskich Żydów, nie stanowią żadnego problemu. Mieszkańcy mogą swobodnie przebywać tam, gdzie przebywają, we wspólnej i zintegrowanej Jerozolimie.
Jeśli chodzi o „ideologicznych” osadników na Zachodnim Brzegu, których jest zaledwie około 40,000 1967 (w sumie z prawie sześciu milionów Żydów), można ich łatwo przenieść do Izraela, tak jak ich odpowiednicy w Gazie. Ich relokacja będzie oczywiście sprawdzianem asertywności międzynarodowej, ponieważ osadnicy potrafią zmobilizować poparcie partii prawicowych w Izraelu. Ponieważ jednak Izrael nie jest w stanie przedstawić żadnego przekonującego argumentu co do konieczności bezpieczeństwa tych małych osiedli, wewnętrzny sprzeciw będzie po prostu musiał zostać przezwyciężony; społeczność międzynarodowa nie może pozwolić, aby takie błahe kwestie ideologiczne zdestabilizowały cały system globalny. Jeżeli uzasadnione obawy izraelskiego społeczeństwa dotyczące jego bezpieczeństwa zostaną uwzględnione przez społeczność międzynarodową, a ma to miejsce, nie ma istotnego powodu, dla którego Izrael nie miałby powrócić na granicę sprzed czerwca 78 roku. Tak naprawdę, jeśli epizod w Gazie na cokolwiek wskazuje, to na to, że izraelskie społeczeństwo jest skłonne usunąć osiedla, jeśli jest przekonane, że poprawi to jego bezpieczeństwo. Przypomnienie Izraelczykom, że opuszczenie każdego centymetra terytoriów okupowanych nadal pozostawi im suwerenność na pełnych XNUMX procentach kraju – niezły układ dla ludności, która wkrótce stanie się mniejszością żydowską – powinno przypieczętować porozumienie.
Uchodźcy
Platforma Obamy, jeśli ujrzy światło dzienne, prawdopodobnie przyjmie także izraelskie stanowisko, że uchodźców palestyńskich można repatriować jedynie do samego państwa palestyńskiego, a nie do ich dawnych domów na terenie Izraela. Ta deska stanowiłaby poważne obciążenie ekonomiczne dla tego maleńkiego, potencjalnego państwa, ponieważ uchodźcy to, ogólnie rzecz biorąc, populacja po traumie i zubożała, posiadająca minimalne wykształcenie i minimalne umiejętności zawodowe. Dodaj do tego jeszcze jeden znaczący fakt: około 60 procent populacji Palestyny ma mniej niż 18 lat. Państwo palestyńskie, które nie jest w stanie zatrudniać swoich ludzi i zapewniać przyszłości swojej młodzieży, jest po prostu państwem więziennym.
Obecnie potrzeba istnienia trwałego państwa palestyńskiego została uznana i zawarta w „mapie drogowej”, inicjatywie pokojowej propagowanej przez prezydenta George'a W. Busha w 2003 r. i prawdopodobnie zostanie uwzględniona również w planie Obamy. Pomimo swoich ograniczonych rozmiarów, badanie RAND Corporation wykazało, że takie państwo jest możliwe, ale tylko pod warunkiem kontrolowania swojego terytorium, granic, zasobów oraz przepływu osób i towarów. Należy uświadomić Izraelowi, że choć pozostanie hegemoniczną potęgą w regionie, jego własne długoterminowe bezpieczeństwo zależy od dobrobytu gospodarczego jego palestyńskich sąsiadów.
Osiemdziesiąt procent Palestyńczyków to uchodźcy, a połowa Palestyńczyków nadal żyje w obozach dla uchodźców w swojej ojczyźnie i wokół niej. Każdy trwały pokój zależy od sprawiedliwego rozwiązania kwestii uchodźców. Technicznie rzecz biorąc, rozwiązanie kwestii uchodźców nie jest szczególnie trudne. Negocjatorzy palestyńscy, wspierani przez Ligę Arabską, zgodzili się na „pakiet”, który ma zostać wspólnie uzgodniony przez Izrael i Palestyńczyków, obejmujący połączenie repatriacji w Izraelu i państwie palestyńskim, przesiedlenia w inne miejsce i odszkodowania.
„Pakiet” musi jednak zawierać jeszcze dwa elementy, bez których sprawa nie zostanie rozwiązana i nie będzie możliwe pojednanie. Po pierwsze, Izrael musi uznać prawo uchodźców do powrotu; rozwiązanie problemu nie może zależeć wyłącznie od gestów humanitarnych. Izrael musi uznać swoją odpowiedzialność za wypędzenie uchodźców ze swojego kraju. Tak jak Żydzi oczekiwali, że Niemcy przyjmą odpowiedzialność za to, co zrobili podczas Holokaustu (a Izraelczycy krytykowali Papieża podczas jego wizyty w lecie 2009 r. za to, że nie przeprosił wystarczająco), tak jak Chiny i Korea Południowa nie zamkną księgi na temat II wojny światowej, dopóki Japonia nie przyzna czy też kwestia uchodźców będzie się w dalszym ciągu zaostrzać i udaremniać próby zaprowadzenia pokoju w regionie, dopóki Izrael nie przyzna się do swojej roli i nie poprosi o przebaczenie. Prawdziwego przywracania pokoju nie można ograniczać wyłącznie do rozwiązań technicznych; musi także uporać się z ranami spowodowanymi konfliktem.
Podejście regionalne, bezpieczeństwo i prawo międzynarodowe
Przewaga Obamy nad poprzednikami polega na jego zrozumieniu, że konflikt izraelsko-palestyński jest częścią – i w pewnym sensie symbolicznym epicentrum – szerszego problemu regionalnego, który rozciąga się od krajów sąsiadujących po Irak, Iran, Afganistan, Pakistan i w istocie w całym świecie muzułmańskim i poza nim. To zrozumienie kryje się za tym, że postrzegał trwałość konfliktu jako sprzeczną z żywotnymi interesami USA, a także za oświadczeniami jego szefa sztabu Rahma Emmanuela, w których uznano rozwiązanie konfliktu za faktyczny warunek wstępny rozwiązania kwestii Iranu. To właśnie to powiązanie, długo zaprzeczane przez Izrael, które nalega, aby kwestię palestyńską traktować oddzielnie, wydaje się, że administracja Obamy w końcu zaakceptowała. Rzeczywiście, nawet w kontekście samego konfliktu izraelsko-palestyńskiego kluczowe kwestie – uchodźcy, bezpieczeństwo, woda, rozwój gospodarczy i inne – mają zasięg regionalny. Doskonały pokój między Izraelem a Palestyną, w którym oba kraje rozkwitają, nie jest realnym rozwiązaniem dla żadnego z nich, jeśli istnieją one jako zamożne wyspy w zubożałym, niestabilnym regionie.
Izrael ma oczywiście podstawowe i uzasadnione potrzeby w zakresie bezpieczeństwa, podobnie jak Palestyńczycy i inne narody w regionie. W przeciwieństwie do rządów izraelskich, izraelski obóz pokojowy wierzy, że bezpieczeństwa nie można rozpatrywać w izolacji, że Izrael nie znajdzie pokoju i bezpieczeństwa, jeśli nie zawrze trwałego pokoju z Palestyńczykami i nie osiągnie pewnego stopnia integracji z regionem Bliskiego Wschodu. Z pewnością odrzuca pogląd, że bezpieczeństwo można osiągnąć środkami wojskowymi. Twierdzenie Izraela, że kwestia bezpieczeństwa zostanie rozwiązana przed osiągnięciem jakiegokolwiek postępu politycznego, jest równie nielogiczne, jak i egoistyczne. Wszyscy – izraelski establishment polityczny i wojsko, ruch pokojowy i sami Palestyńczycy wiedzą, że terroryzm jest symptomem, któremu można zaradzić jedynie w ramach szerszego podejścia do skarg leżących u podstaw konfliktu. Nie można pozwolić Izraelowi, który również musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności za stosowanie terroru państwowego, wykorzystywanie uzasadnionych obaw dotyczących bezpieczeństwa do realizacji programu politycznego polegającego na trwałej kontroli.
W miarę rozpoczynania negocjacji ich zakres działania musi opierać się na prawie międzynarodowym i rezolucjach ONZ, jeśli Palestyńczycy mają cieszyć się choćby minimalnym parytetem ze swoimi izraelskimi rozmówcami. Brak oparcia na takich zasadach był fatalnym mankamentem wszystkich poprzednich prób osiągnięcia porozumienia. Kiedy negocjacje opierają się wyłącznie na sile, Palestyńczycy przegrywają, przy czym różnica jest tak duża, że ciąży na stronie izraelskiej, która całkowicie kontroluje życie i terytorium Palestyny. Rzeczywiście, porozumienie pokojowe zakorzenione w prawie międzynarodowym i prawach człowieka – krótko mówiąc, sprawiedliwy pokój – oferowałoby najlepsze perspektywy działania.
Karty atutowe
Mówiąc prościej, każdy plan, propozycja lub inicjatywa na rzecz pokoju w Izraelu-Palestynie musi zostać przefiltrowana przez następujący zestaw krytycznych pytań: Czy ten plan rzeczywiście zakończy okupację, czy jest to jedynie subtelna przykrywka dla kontroli? Czy ten plan zapewnia sprawiedliwy i trwały pokój, czy jedynie narzucony i fałszywy spokój? Czy ten plan oferuje państwo palestyńskie, które jest terytorialnie, politycznie i ekonomicznie wykonalne, czy jedynie państwo więzienne? Czy ten plan rzeczywiście i sprawiedliwie odnosi się do kwestii uchodźców? Czy ten plan zapewnia bezpieczeństwo i rozwój regionalny?
O ile optymizm można napawać faktem, że amerykański prezydent w końcu zrozumie potrzebę kompleksowego pokoju na Bliskim Wschodzie, choćby tylko w imię interesów USA, o tyle trudno o optymizm co do perspektyw takiego pokoju. Bez względu na plan Izrael nie będzie współpracował ani negocjował w dobrej wierze. Trzeba będzie narzucić rozwiązanie, jeśli nie jawne, to w sposób, który sprawi, że dalsze utrzymywanie Izraela na terytoriach okupowanych będzie zbyt kosztowne do utrzymania. Na przykład zwykłe odmówienie Izraelowi uprzywilejowanego dostępu do amerykańskiej technologii wojskowej i rynków miałoby taki skutek.
Jednakże jakakolwiek próba wywarcia nacisku na Izrael napotka znajomą przeszkodę: Kongres, atut Izraela w jego spotkaniach z administracją. W przypadku Obamy izraelscy przywódcy dobrze wiedzą, że jego partia zawsze była znacznie bardziej „proizraelska” niż Republikanie. Już jego utrata impetu po przemówieniu w Kairze (być może związana z trudnościami związanymi z planem opieki zdrowotnej) ośmieliła tymczasowo zastraszonego AIPAC. Na początku sierpnia osławione lobby wystosowało list podpisany przez 71 senatorów z obu partii – na czele z sens. Evanem Bayhem (D-IN) i Jimem Rischem (R-ID) – wzywający prezydenta do zwolnienia Izraela i wywarcia większej presji na państw arabskich do „normalizacji” stosunków z Izraelem. Obama już w swoich uwagach przedstawiających Mitchella jako specjalnego wysłannika, a następnie wzywających do „normalizacji” jednoczesnej z izraelskimi posunięciami mającymi na celu zmniejszenie ciężarów okupacyjnych, co jest sprzeczne z planem pokojowym Ligi Państw Arabskich z 2002 r., który proponował, aby państwa arabskie nawiązały stosunki z Izrael po wycofaniu się na linie sprzed 1967 r. Teraz AIPAC i jego zwolennicy w Kongresie chcą, aby administracja nalegała na „normalizację”, zanim jakiekolwiek działania Izraela zostaną podjęte. Rząd Netanjahu również odegrał swoją rolę. W sierpniu jego ministrowie, stojąc w strategicznie kluczowym miejscu „E-1” pomiędzy Jerozolimą a osadą Ma'ale Adumim, ślubowali, że Izrael będzie kontynuował budowę osiedli, gdziekolwiek mu się podoba. 7 września Izrael ogłosił, że rozpoczyna prace nad 500 nowymi mieszkaniami w Pisgat Ze'ev i 455 w innych lokalizacjach na Zachodnim Brzegu. Działania te zasadniczo każą Obamie iść do diabła na kilka tygodni przed planowanym wystąpieniem z inicjatywą pokojową. Stany Zjednoczone odpowiedziały wyrazem „żalu”.
Każdy plan pokoju izraelsko-palestyńskiego, który ma nadzieję na powodzenie, wymaga zarówno skutecznej strategii marketingowej, jak i poziomu asertywności, jakiego nie widziano jeszcze u amerykańskiego prezydenta, z wyjątkiem być może Dwighta Eisenhowera i Jimmy'ego Cartera. Jedyną nadzieją Obamy na przebicie się przez mur oporu Izraela i Partii Demokratycznej jest sformułowanie podejścia do pokoju opartego na jasnych i akceptowanych zasadach zakorzenionych w prawach człowieka i sprawiedliwości, a następnie sformułowanych w kategoriach interesów USA. Zimna i wyrachowana ocena interesów USA z pewnością popchnęłaby Obamę w tym kierunku. Czas pokaże, choć słaba reakcja na budowę nowego osiedla nie wróży dobrze.
W międzyczasie rosnący sprzeciw wobec okupacji ze strony międzynarodowych obywateli sprawia, że rządom coraz trudniej jest wspierać politykę Izraela. Ruch wymierzony w Izrael w celu bojkotu, zbycia inwestycji i sankcji zyskuje na sile z dnia na dzień, w miarę jak konflikt izraelsko-palestyński zaczyna przybierać wymiary walki przeciwko apartheidowi. Ale Palestyńczycy, choć wyczerpani i cierpiący, posiadają własny atut. Oni są strażnikami. Dopóki większość Palestyńczyków, a nie tylko przywódcy polityczni, nie oświadczy, że konflikt się skończył, konflikt się nie zakończy. Dopóki większość Palestyńczyków nie uwierzy, że nadszedł czas na normalizację stosunków z Izraelem, normalizacji nie będzie. Izrael nie może „wygrać” – choć wierzy, że może, i dlatego napiera do uzupełnienia matrycy i wykluczenia możliwości istnienia realnego państwa palestyńskiego. Fiasko kolejnej inicjatywy pokojowej tylko pobudzi międzynarodowe wysiłki na rzecz osiągnięcia sprawiedliwości dla Palestyńczyków. Tyle że tym razem prawdopodobnie żądanie będzie dotyczyć pojedynczego państwa dwunarodowego, jedynej alternatywy, która pasuje do jednopaństwowej, dwunarodowej rzeczywistości, którą sam Izrael stworzył w swojej daremnej próbie narzucenia reżimu apartheidu.
(Jeff Halper jest dyrektorem Izraelskiego Komitetu Przeciwko Wyburzeniom Domów. Można się z nim skontaktować pod adresem [email chroniony].)
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna