Niewiele wiadomo w Hiszpanii o Nicolasie Maduro, prezydencie Boliwariańskiej Republiki Wenezueli. [Istnieją] zaledwie cztery linijki, napisane głównie przez środki masowego przekazu, które są wrogie procesowi rewolucyjnemu. El Viejo Topo chciał go poznać, a prezydent Wenezueli bez żadnych problemów zgodził się na rozmowę.
Ale zaproszenie Maduro nie ograniczało się tylko do rozmowy kwalifikacyjnej. Zanurzony w tym, co zostało ochrzczone Rządem Ulicznym, prezydent przez ostatnie sto dni swoich rządów odwiedzał wszystkie zakątki swojego kraju. Praktycznie codziennie odwiedzał inne miejsce w towarzystwie jakiegoś ministra, zapoznawał się z zasadniczymi problemami w okolicy, rozmawiał z ludźmi, zatwierdzał projekty. Można powiedzieć, że w tym okresie rząd Wenezueli miał charakter nieco wędrowny – co dla nas jest zaskakujące, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że hiszpański prezydent ma tak słaby kontakt z ludźmi, że rozmawia z prasą przez ekran plazmowy , ukrywając swoją fizyczną obecność przed śmiertelnymi dziennikarzami.
No cóż, prezydent zaprosił zespół z El Viejo Topo, aby towarzyszył mu podczas jednego z tych dni pracy i w ten sposób w miarę upływu dnia rozmowa kwalifikacyjna miała się odbyć. Była to wyjątkowa okazja, aby obserwować z bliska głowę wenezuelskiego państwa.
Tak więc 20 lipca El Viejo Topo udał się wcześnie na lotnisko w Caracas, gdzie czekał prezydencki samolot. Po 25 minutach lotu wylądowaliśmy na lotnisku San Carlos, stolicy równinnego stanu Cojedes. Wiele osób było na lotnisku i na sąsiednich ulicach, czekając na spotkanie z Maduro. Ze względu na przyciemnione szyby w samochodach, które nas przewoziły, wielu z nich musiało sądzić, że w jednym z nich znajduje się prezydent, dlatego serdecznie witaliśmy się z ludnością oczekującą na procesję.
Czterdzieści pięć minut później mała parada wkroczyła do bazy wojskowej. Nad okolicą przeleciały dwa helikoptery. Orkiestra wojskowa zajęła pozycje: prezydent zmierzał w ich stronę.
Krótko opowiemy: po ceremonii wojskowej procesja skierowała się w stronę małego podestu, na którym siedziało już wielu żołnierzy i ich rodziny, ponad dwustu osób. Mieliśmy wziąć udział w ceremonii awansu garstki generałów oraz wręczeniu sztandarów różnym okręgom wojskowym. Potem przemówienie.
Nicolas Maduro mówi, co chce powiedzieć. Chleb jest chlebem i wino jest winem. Żadnego owijania w bawełnę. Choć nie był to główny temat, Maduro mówił o Hiszpanii; Hiszpania zniszczona przez korupcję, która zagnieździła się w znacznej części klasy politycznej i która była (i nadal jest?) wspólnikiem wenezuelskich prawicowych, faszystowskich spiskowców zamachu stanu. Powołuje się na bezrobocie i podkreśla, jak niedopuszczalne jest to, że 55% hiszpańskiej młodzieży nie może znaleźć pracy. Nie trzeba nawet mówić, że Topo się z nim zgadza.
Wokół dużego namiotu, w którym się znajdujemy, Siły Zbrojne przygotowały małą wystawę broni. Czołgi, armaty i cała gama sprzętu wojskowego. Prezydent bawi się w każdym obszarze; nie spiesząc się, rozmawia z żołnierzami i urzędnikami. Ranek się rozciąga.
Tyle czasu na stojąco, dla Topo nasze siły słabną. Ale wszyscy inni nie wydają się być zmęczeni. Nagle, bardzo szybko, Maduro i grupa żołnierzy wchodzą do dużego namiotu kampanii. Czy to może być Rząd Ulicy Wojskowej? Wygląda na to, że są problemy do rozwiązania. Po kilku godzinach pojawiają się żołnierze z odrobiną jedzenia. Zaczyna padać jak szalony; kij deszczu, jak to tutaj nazywają. Na stoisku debatują prezydent, minister obrony narodowej, przewodniczący Zgromadzenia Narodowego i grupa wojskowych. Nagle Maduro z nami rozmawia. Robi się późno i zaraz zaczyna się rozmowa kwalifikacyjna. „Jak to zrobimy?” on mówi. Myśli o tym przez kilka sekund i kontynuuje; „Chodź ze mną, wsiądziemy do samochodu”.
Wszystko dzieje się w pośpiechu. Niemal biegnąc docieramy do pojazdów. Ktoś wskazuje samochód, do którego powinniśmy wsiąść. Robimy to jeden z przodu, dwa z tyłu. Nie ma kierowcy. Pojawia się: to Nicolas Maduro. Prawdziwy prezydent prowadzi samochód. Przez kilka sekund nie możemy powstrzymać uczucia lekkiego oszołomienia. Jeden z nas żartuje na temat kategorii kierowcy.
Niespodzianki trwają: Maduro nie traktuje nas jak dziennikarzy czy nieznajomych, lecz jak towarzyszy.
Prezydent pyta nas, czy mamy gotowy rejestrator. „Śmiało, pytaj” – mówi, prowadząc samochód. Wiadomo, że nie będzie to zwykła rozmowa kwalifikacyjna, taka, w której osoba przeprowadzająca wywiad mierzy swoje pytania, a osoba przeprowadzająca wywiad całkowicie unika odpowiedzi. Od tego momentu ton całej naszej rozmowy jest potoczny, uprzejmy, wcale nie wyniosły. I postanawiamy zaczynać.
Ktoś powiedział nam, że jego społeczne i polityczne zaangażowanie [Maduro] zaczęło się, gdy był bardzo młody, więc pytamy go o jego pierwsze lata. Nie odrywając wzroku od drogi, prezydent odpowiada.
Urodziłem się i dorastałem w Caracas w latach 1960. i 70. XX wieku. Wychowałem się w dzielnicy, w pobliżu Centralnego Uniwersytetu Wenezueli. W tych latach nastąpiły wielkie przewroty społeczne i polityczne, rozpoczęły się wielkie walki, skupione przede wszystkim w potężnym ruchu studenckim, uniwersyteckim i licealnym. Pamiętam, że byłem nieruchomy
ZNetwork jest finansowany wyłącznie dzięki hojności swoich czytelników.
Darowizna