Od lat niektórzy eksperci i politolodzy upierają się, że pieniądze nie są aż tak ważne, aby wygrać wybory. Mówi się nam, że duże sumy wydawane na kampanie zapewniają jedynie dodatkowy punkt procentowy lub dwa głosów, a często kandydat, który wydaje najwięcej, i tak przegrywa.
„Inne zmienne”
W 2010 roku kandydatka Partii Republikańskiej Meg Whitman stłumiła konkurs na gubernatora Kalifornii, przekazując 142 miliony dolarów z własnych pieniędzy, ale i tak przegrała z Jerrym Brownem, który wydał zaledwie 24 miliony dolarów i kolejne 27 milionów dolarów wyłożone przez niezależne grupy. Do takich wyników podchodzą ci, którzy twierdzą, że pieniądze nie gwarantują zwycięstwa. Twierdzą, że decydujące czynniki mogą mieć inne zmienne, takie jak przynależność partyjna, sprawowany urząd, wizerunek kandydata i kluczowe kwestie.
To prawda, ale powinniśmy pamiętać, że te „inne zmienne” same w sobie najprawdopodobniej nabiorą formy i treści w ramach dobrze finansowanej kampanii. Żywiąc się dużymi sumami, kandydat może promować swój wizerunek w bardzo korzystnym świetle i reklamować (lub ukrywać) kwestie, które mu najbardziej odpowiadają, rzucając przy tym zły cień na słabszego finansowo przeciwnika.
Wracając do kalifornijskiego programu Meg and Jerry: kandydaci, którzy wygrywają, wydając mniej niż ich przeciwnicy, jak zrobił to Jerry Brown, i tak zwykle muszą wydać sporo, w jego przypadku około 50 milionów dolarów. Choć nigdy nie jest to pewna gwarancja zwycięstwa, duża skrzynia wojenna – nawet jeśli nie największa – jest zwykle warunkiem koniecznym. Podsumowując, pieniądze może nie gwarantują zwycięstwa, ale ich poważny brak prawie zawsze gwarantuje porażkę.
Nie ma pieniędzy, nie ma gry
Bez dużych sum rzadko udaje się przeprowadzić dużą kampanię, o czym wielokrotnie przekonali się słabo finansowani „mniejsi” kandydaci. Kandydat potrzebuje pieniędzy na konsultantów ds. public relations, ankieterów, podróże w ramach kampanii, posiłki, akwizytorów, obserwatorów sondaży, pomieszczenia biurowe, telefony, komputery, faksy, przesyłki pocztowe, a przede wszystkim reklamy w mediach.
W rzeczywistości tym, co czyni kogoś „mniejszym” kandydatem, jest brak wystarczającej kasy wojennej – co prowadzi do braku wystarczającej widoczności kampanii. I odwrotnie, ktoś z ogromną skrzynią wojenną będzie prawdopodobnie traktowany przez media jako „główny” kandydat. Zatem pieniądze nie tylko wpływają na to, kto wygrywa, ale także na to, kto biegnie i kogo traktuje się poważnie podczas biegania. Bogaci kandydaci czasami cieszą się wyraźnym poparciem przywódców partii, ponieważ posiadają majątek osobisty i mogą go wykorzystać do prowadzenia skutecznej kampanii.
Jednym z moich ulubionych przykładów jest Steve Forbes, który bezskutecznie ubiegał się o nominację prezydencką Partii Republikańskiej w 2000 r. Ze względu na słabą osobowość i niejasny program Forbes nigdy w życiu nie sprawował funkcji publicznych i nie miał bliskich powiązań z bywalcami Partii Republikańskiej. Ponieważ jednak mógł wydać 30 milionów dolarów ze swojego osobistego majątku (w czasach, gdy 30 milionów dolarów było jeszcze kwotą wyjątkową jak na prawybory prezydenckie), „Forbes” został natychmiast potraktowany przez media jako poważny kandydat. W dwóch stanach wygrał nawet prawybory Partii Republikańskiej.
Najważniejsze są pieniądze, najważniejsze media i najważniejsze głosowanie
W sumie są trzy prawybory, a nie jeden. Istnieje głosowanie pierwotne, to, o którym wszyscy wiemy i w którym czasami uczestniczymy. Ale wcześniej jest to główne głosowanie w mediach, a jeszcze wcześniej w pierwszym rzędzie są pieniądze.
Dziesiątki lat temu kandydaci bagatelizowali ilość pieniędzy, jakie prywatne interesy wlewały do ich kasy. Rozumiano, że mocno finansowany kandydat będzie winien wiele przysług wielu grubym kotom i nie będzie mógł promować się jako orędownik zwykłych wyborców.
Obecnie kandydaci otwarcie afiszują się z rozmiarem swoich wojennych skrzyń na wczesnych etapach prawyborów w nadziei, że uda im się sprawiać wrażenie niezwyciężoności, zniechęcając w ten sposób innych kandydatów. Z kolei to triumfalne obrazowanie przyciąga wsparcie jeszcze innych dużych autorów.
Podczas prawyborów prezydenckich Partii Republikańskiej w 2000 r. George W. Bush wygrał prawybory pieniężne, zbierając 50 milionów dolarów na cztery miesiące przed pierwszymi prawyborami w New Hampshire. Suma ta pochodziła od niewielkiej liczby superbogatych darczyńców. Kilku innych głównych przeciwników GOP wycofało się po tym, jak odkryli, że większość grubasów przekazała już Bushowi swoje książeczki czekowe.
Zanim Bush zdobył nominację swojej partii w lipcu 2000 r., wydał już ponad 97 milionów dolarów, a kampania przeciwko swojemu demokratycznemu przeciwnikowi jeszcze się nie rozpoczęła. W ten sposób na długo przed faktycznymi wyborami garstka niezwykle bogatych darczyńców przesiewa pole, ustalając z góry, kto będzie kandydował w prawyborach, z jaką siłą i z jakim prawdopodobieństwem. Tylko bardzo bogaci mogą „głosować” w prawyborach pieniężnych.
Kandydaci, którzy tracą główne pieniądze, szybko tracą również główne media. Jest to szczególnie prawdziwe, jeśli mają postępową politykę. Weźmy pod uwagę odważną kampanię prowadzoną w 2008 roku przez przedstawiciela Dennisa Kucinicha na rzecz nominacji Demokratów na prezydenta. Jego poparcie dla postępowych reform pozostawiło go z niewielkim dostępem do dużych pieniędzy. Jako kandydat słabo finansowany, w mediach natychmiast został nazwany „małym” kandydatem.
Etykieta medialna spełniała się samoistnie. Określany jako kandydat drugorzędny Kucinich nie był zbytnio eksponowany w mediach. Straciwszy główne pieniądze, teraz utraciłby główne media. Trudno było zdawać sobie sprawę, że uczestniczy w debatach z „głównymi” kandydatami. Pozbawiony obecności w mediach Kucinich stał się niemal niewidzialny, w związku z czym nie był w stanie dotrzeć do wielu wyborców, którzy w przeciwnym razie mogliby być zainteresowani tym, co ma do powiedzenia.
Wielcy wydawcy = wielcy zwycięzcy
Spójrzmy prawdzie w oczy, kandydaci, którzy wydają więcej, nie zawsze wygrywają, ale zwykle tak się dzieje, jak miało to miejsce w ciągu ostatnich piętnastu lat w ponad 80 procentach konkursów Izby i Senatu. Nawet w „otwartych wyścigach”, w których nie uczestniczy żaden urzędujący kandydat, lepiej finansowani kandydaci wygrywali w 75 procentach przypadków.
Według raportu Public Citizen na temat wyborów śródokresowych w 2010 r., w 58 z 74 konkursów, w których władza przechodziła z rąk do rąk, zwycięscy kandydaci dysponowali ogromnymi falami gotówki, wyprzedzając swoich przeciwników środkami pochodzącymi od „cienich grup frontowych, gigantycznych korporacji i superbogatych .”
Nie ustanawia to prostego związku przyczynowego jeden do jednego między pieniędzmi a zwycięstwem. Biorąc jednak pod uwagę kluczową rolę, jaką pieniądze odgrywają w rozpoczęciu kampanii i określeniu, kto jest, a kto nie jest „poważnym” kandydatem, jak możemy powiedzieć, że nie ma to decydującego wpływu?
Reakcjonistyczni działacze sądowi w Sądzie Najwyższym robią, co w ich mocy, aby zwiększyć rolę wielkich pieniędzy w polityce. W decyzjach takich jak sprawa Citizens United z 2009 r. reakcyjna większość Trybunału powtórzyła swój tajemny pomysł, że (1) bogate korporacje to „osoby” posiadające prawa człowieka i (2) pieniądze są formą mowy. Nakładając ograniczenia wydatków rzekomo ograniczamy wolność słowa i naruszamy Pierwszą Poprawkę. Kilka lat temu sędzia Stevens nie zgodził się z tą fantazyjną fabrykacją, przypominając nam, że „Pieniądze są własnością; to nie jest mowa”.
Pieniądze są jednak rodzajem własności, która zasila i mobilizuje wszelkiego rodzaju inne zasoby władzy. Nie wspomniałem o innych wpływowych rolach, jakie pieniądze odgrywają poza kampaniami wyborczymi: własności mediów drukowanych i nadawczych, kontroli miejsc pracy, finansowania instytutów badawczych, rekrutacji i szkolenia działaczy konserwatywnych, lobbystów zajmujących się finansowaniem i tym podobnych.
Nie zwracaj uwagi na apologetów systemu, którzy traktują proces polityczny napędzany pieniędzmi jako kwestię niezbyt ważną. Prawdę mówiąc: jeśli nie jesteś na miejscu, nie ma cię zbyt wiele w grze. Czas stawić czoła plutokracji udającej demokrację.
--------
Najnowsze książki Michaela Parentiego to: Przeciwne pojęcia (2007) Bóg i jego demony (2010) Demokracja dla nielicznych (9 wyd. 2010) i Oblicze imperializmu (nadchodzący kwiecień 2011). Więcej informacji na temat jego twórczości można znaleźć na jego stronie internetowej: www.michaelparenti.org.