Podstawowy problem mieszkaniowy jest następujący: mieszkanie jest towarem, a nie prawem człowieka. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do postrzegania mieszkania jako podstawowego prawa przysługującego każdemu, ale dlaczego tak nie jest? Cóż jest bardziej podstawową potrzebą niż jedzenie i woda?
W tym miejscu należy rozpocząć pytania o to, dlaczego koszty mieszkań wymknęły się spod kontroli. Ponieważ nieruchomości są towarem niezwykle dochodowym – miejscem spekulacji – czynsz jest zbyt wysoki. Podobnie jak Twój kredyt hipoteczny. Nieodłączna jest od tego plaga gentryfikacji, która w dalszym ciągu dziesiątkuje społeczności miejskie na całym świecie.
Szczegóły mogą się zmieniać w zależności od miasta, ale ostatecznie ma miejsce masowa akumulacja kapitału. W Nowym Jorku, gdzie forma rządu jest de facto dyktaturą branży nieruchomości i finansów, sprawcy gwałtownie rosnących czynszów są ujawnieni. W San Francisco, gdzie gentryfikację napędzają kaskady pieniędzy napływające do przemysłu technologicznego, lub w Vancouver, gdzie zagraniczni spekulanci szukają zyskownych rynków zbytu dla ogromnych ilości kapitału, jakim dysponują, bezpośrednie przyczyny są nieco inne. Jednak podstawowymi przyczynami w tych i innych miastach są ostatecznie „siły rynkowe”.
Siły rynkowe to nic innego jak zbiorcze interesy największych przemysłowców i finansistów. Rynki nie wiszą wysoko w chmurach, beznamiętnie selekcjonując godnych zwycięzców i przegranych w jakimś łagodnym procesie boskiej sprawiedliwości, jak chcą nam wierzyć ideolodzy. Nie ma tu żadnej magii.
Ani mieszkanie, ani edukacja, ani czyste środowisko nie są uważane za prawa w kapitalistycznych demokracjach formalnych, a jeśli mieszkasz w Stanach Zjednoczonych, opieka zdrowotna również nie jest prawem. Demokracja jest definiowana jako prawo do swobodnego głosowania w wyborach politycznych, które niewiele determinują (chociaż nawet to prawo jest coraz częściej uchylane w USA) i do wyboru dowolnego produktu konsumenckiego, który chcesz kupić. Całkiem szalony pogląd na demokrację lub „wolność”, jeśli przestaniemy się nad tym zastanawiać.
Dzieje się tak dlatego, że „wolność” istnieje utożsamiana z indywidualizmem, specyficzna forma indywidualizmu pozbawionego odpowiedzialności. Ci, którzy mają najwięcej – zdobyli kosztem tych, którzy mają znacznie mniej – nie ponoszą odpowiedzialności przed społeczeństwem, które umożliwiło im zgromadzenie takiego bogactwa. Narzucanie trudniejszych warunków pracy to kolejny aspekt tej indywidualistycznej „wolności”, ale wolność dla kogo? „Wolność” dla przemysłowców i finansistów to wolność rządzenia, kontrolowania i wyzysku innych; „Sprawiedliwość” to nieskrępowana możliwość korzystania z tej wolności, sprawiedliwość odzwierciedlona w strukturach prawnych. Ludzie pracujący mają „wolność” konkurowania w wyścigu w dół zorganizowanym przez kapitalistów.
Koszty mieszkań w USA i Kanadzie znacznie przewyższają inflację
Przeliczmy kilka liczb i przeanalizujmy, jak ta „wolność” działa na ludzi pracujących. Ogromne podwyżki cen mieszkań w żadnym wypadku nie ograniczają się do kilku popularnych miast. Nie jest to tylko zjawisko nowe lub niedawne.
Od 1975 roku średnie ceny domów w Stanach Zjednoczonych rosły o ponad 60 proc. szybciej niż inflacja. W Kanadzie ceny nieruchomości rosły od 46 r. o 2000 procent szybciej niż inflacja. Są to dane ogólnokrajowe, a nie specyficzne dla poszczególnych miast.
Ten skorygowany o inflację koszt mieszkań w USA obliczono poprzez porównanie statystyk za okres od stycznia 1975 r. do lutego 2017 r., jak podało: S&P/Case-Shiller Amerykański Narodowy Wskaźnik Cen Mieszkań ze stopą inflacji w tym okresie obliczoną przez Amerykańskie Biuro Statystyki Pracy kalkulator inflacji. Wzrost w Kanadzie krajowe ceny mieszkań od stycznia 2000 r. do lutego 2017 r. porównano następnie ze stopą inflacji określoną przez Bank of Canada kalkulator inflacji.
Jeśli ceny budynków będą coraz bardziej zawyżane powyżej inflacji, to z całą pewnością, jak słońce wschodzi, na wschodzie wzrosną także czynsze. Często szybciej, gdyż posiadacze nieruchomości starają się wycisnąć z oblężonych najemców każdą złotówkę. Departament Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast rządu USA, w raporcie których administracja Trumpa nie zdążyła jeszcze usunąć, mówi:
„Koszty schronisk rosną szybciej niż koszty innych pozycji. Według wskaźnika cen towarów i usług konsumenckich (CPI) Biura Statystyk Pracy, koszty równoważnego poziomu schronienia wzrosły o 104 procent od 1985 do 2005 roku w porównaniu z 74-procentowym wzrostem kosztów wszystkich innych pozycji.
Departament podaje, że w przypadku właścicieli domów wzrosły koszty kapitału i odsetek od kredytów hipotecznych prawie 18 proct, po uwzględnieniu inflacji, od 1985 r. do 2005 r. Koszt wynajmu w tym samym okresie również wzrósł prawie 18 procent w tym samym okresie, ponownie skorygowane o inflację. W rezultacie procent płaconego dochodu w kierunku kredytu hipotecznego lub czynszu wzrosła w ciągu tych dwóch dekad. Od tego czasu tendencje te uległy jedynie przyspieszeniu.
Dochody spadają, ale czynsze wciąż rosną
To są średnie krajowe. W wielu miastach podwyżki czynszów były oczywiście znacznie szybsze. Badanie tendencje w zakresie czynszów wstecz do 1960 r., Andrew Woo z Lista mieszkań napisał:
„Czynsze skorygowane o inflację wzrosły o 64%, ale realne dochody gospodarstw domowych wzrosły jedynie o 18%. Sytuacja była szczególnie trudna w latach 2000–2010: dochody gospodarstw domowych faktycznie spadły o 7%, a czynsze wzrosły o 12%. W rezultacie odsetek najemców obciążonych kosztami w całym kraju wzrósł ponad dwukrotnie, z 24% w 1960 r. do 49% w 2014 r.… Czynsze szybko rosły w wielu miastach w USA, ale spojrzenie na sytuację przez ponad pięćdziesiąt lat pomaga nam zrozumieć wpływ tych trendów. Gdyby czynsze rosły jedynie w tempie inflacji, przeciętny najemca płaciłby miesięcznie o 366 dolarów mniej.”
Pan Woo poinformował, że chociaż dochody w drogich dzielnicach, takich jak Waszyngton, Boston i San Francisco, szybko wzrosły, czynsze rosły mniej więcej dwukrotnie szybciej. W Houston, Detroit i Indianapolis dochody realnie spadły, a czynsze wzrosły od 15 do 25 procent. Odkrył, że jedynymi obszarami miejskimi w USA, w których dochody dotrzymują kroku rosnącym czynszom, były Austin, Las Vegas i Phoenix.
Dla pracowników walczących o przetrwanie za najniższe płace koszty utrzymania są ciężarem niemal niemożliwym do udźwignięcia. Jest ani jednego stanu w USA, gdzie pracownika o płacy minimalnej stać na opłacenie przeciętnego mieszkania z jedną sypialnią, pracując w pełnym wymiarze godzin przez 40 godzin. Na przeciętne mieszkanie z jedną sypialnią w Wirginii Zachodniej potrzeba byłoby 49 godzin tygodniowo i 124 godziny na Hawajach. W 14 stanach i w Dystrykcie Kolumbii trzeba byłoby pracować co najmniej 80 godzin tygodniowo za pensję minimalną, aby pozwolić sobie na przeciętne mieszkanie z jedną sypialnią.
Ponieważ jest to produkt kapitalizmu, a nie osobliwości narodowe, te same tendencje możemy zaobserwować na całym świecie. Średnie ceny nieruchomości w Toronto, skorygowane o inflację, wynoszą siedmiokrotnie wyższy w 2016 r niż w 1953 roku! Nie jest więc zaskoczeniem informacja, że średni czynsz za mieszkanie z jedną sypialnią w Toronto jest prawie dwukrotnie wyższy niż w przypadku osoby zarabiającej minimalną stawkę w Ontario. I nie tylko podaż niedrogich mieszkań nie utrzymuje się na stałym poziomie, ale wręcz maleje: na przykład w Calgary jest 3,000 mieszkań na wynajem zostały przekształcone w mieszkania własnościowe tylko w latach 2006–2008, w tym samym czasie liczba osób korzystających z mieszkań zbyt drogich stale rośnie, podczas gdy w Edmonton lista oczekujących na mieszkania socjalne w 2015 r. potroiła się.
Z raportu BBC wynika, że średni czynsz za mieszkanie z jedną sypialnią w Londynie wynosi 920 funtów, co pochłania ponad 90 procent dochodu po opodatkowaniu osoby pracującej 39 godzin tygodniowo za płacę minimalną. Chociaż gdzie indziej czynsz za pokój z jedną sypialnią nie jest tak drogi, w Walii, West Midlands oraz południowo-wschodniej i wschodniej Anglii pochłonąłby ponad połowę płacy minimalnej. Oddzielny raport Fundacji Restrukturyzacyjnej ustalili, że dochody gospodarstw domowych brytyjskich najemców wzrosły o 2002% w latach 2015–16, podczas gdy koszty ich mieszkań wzrosły o XNUMX%.
I tak dalej, od Paryż do Berlin do Stambuł do Sydnej do Melbourne.
Ograniczone lokalne wysiłki w celu przeciwdziałania siłom globalnym
Niektóre samorządy lokalne w miastach dotkniętych najbardziej ekstremalnymi kryzysami czynszów podejmują działania mające na celu poprawę warunków rynkowych, w tym te, które charakteryzują się pewną skutecznością, jak na przykład Vancouver, które wprowadziło ukierunkowane podatki, oraz te, które nie są skuteczne, jak Nowy Jork, gdzie burmistrz kontynuuje politykę swoich poprzedników przyspieszającą gentryfikację.
Bezdomność w Vancouver ma miejsce osiągnął rekordową wysokość jednocześnie miasto stało się jednym z nich najtańsze na świeciewraz z Hongkongiem, Sydney, Melbourne, Auckland i kalifornijskim miastem San Jose.
Rada miasta Vancouver w listopadzie 2016 r. ustanowiła tę uchwałę podatek od niezamieszkanych domów które nie są głównymi miejscami zamieszkania i są niezamieszkane przez co najmniej sześć miesięcy w roku. Władze miasta szacują, że ponad 20,000 XNUMX domów jest pustych lub pozostaje pustych przez większą część roku. Na początku tego roku rząd prowincji Kolumbia Brytyjska nałożył zakaz 15-procentowy podatek od zagranicznych nabywców, którzy szybko wykupują nieruchomości. „Musimy znaleźć równowagę między zachęcaniem do inwestycji a zapewnieniem, że nie wypaczy to możliwości mieszkaniowych dla ludzi, którzy tu mieszkają” – burmistrz Vancouver Gregor Robertson powiedział The Guardian, ubolewając jednocześnie nad podjętymi już działaniami, uznając je za „za późno”.
Z doniesień wynika, że ceny domów spadły od czasu nałożenia 15-procentowego podatku na zagranicznych nabywców, ale nie wiadomo, czy ten spadek się utrzyma, czy też przełoży się na obniżkę czynszów.
Na pewną nieskuteczność skazany jest natomiast plan mieszkaniowy burmistrza Nowego Jorku Billa de Blasio. Czynsze tam mają nasiliła się znacznie powyżej poziomu inflacji przez wiele lat, a zyski właściciela rosły z roku na rok. Pod koniec lat 1970. i 1980. burmistrz miasta Ed Koch zachęcał do gentryfikacji, który niesławnie oświadczył: „Jeśli nie stać cię na Nowy Jork, przeprowadź się!” Tempo wzrosło pod rządami Rudy'ego Giulianiego i Michaela Bloomberga, przy czym ten ostatni zmuszony był do masowych zmian w zagospodarowaniu dzielnic wbrew woli mieszkańców.
Plan Bloomberga zakładał pozwolić deweloperom na szaleństwo i dać im gigantyczne dotacje w zamian za wydzielenie kilku mieszkań pod niedrogie mieszkania. Chociaż burmistrz de Blasio wygrał wybory jako rzekomy postępowy reformator, utrzymał plan Bloomberga w mocy, w ten sposób w dalszym ciągu napędzając gentryfikację, podnosząc czynsze i ciągłe usuwanie mieszkańców zmuszonych do wysiedleń z powodu zbyt drogich czynszów.
Gentryfikacja jest procesem zamierzonym
Gentryfikacja nie jest jakimś zjawiskiem naturalnym, jak przypływy oceanu, jak lubią twierdzić ideolodzy, ale raczej to przemyślany proces. Gentryfikacja często oznacza zastępowanie jednego narodu, zwłaszcza jego biednych członków, innym, o jaśniejszej karnacji. Korporacyjna, oczyszczona i uzurpowana wersja kultury zastąpionych ludzi pozostaje w tyle jako atrakcja dla wprowadzających się „żądnych przygód” i jako produkt do wykorzystania przez menedżerów sieci sklepów, którzy chcą zaspokoić potrzeby nowo przybyłych.
Gentryfikacja jest częścią procesu, w ramach którego oczekuje się od ludzi, że staną się biernymi konsumentami i zostaną one uspołecznione. Zamiast przestrzeni społecznościowych, wewnątrz i na zewnątrz, gdzie możemy odkrywać naszą własną kreatywność, tchnąć nowe życie w tradycyjne formy kulturowe, tworzyć nowe tradycje kulturowe i budować sceny społeczne niezapośredniczone pieniędzmi i interesami komercyjnymi, zastępowana jest kulturą masową, kulturą tworzoną przez korporacje oraz kontrolowany produkt komercyjny podawany konsumentom łyżeczką, starannie zaprojektowany tak, aby uniknąć kwestionowania dominujących idei narzuconych przez elity korporacyjne.
Bill de Blasio stara się twierdzić, że gentryfikacja to naturalny, niekontrolowany proces pozostający poza kontrolą człowieka, równie żarliwie, jak jego poprzednik-miliarder, Michael Bloomberg. Podsumowując, burmistrz de Blasio uważa, że jedynym sposobem na budowę niedrogich mieszkań jest umożliwienie deweloperom-miliarderom robienia, co im się podoba, przyznanie wyjątków od już pro-deweloperskich przepisów dotyczących zagospodarowania przestrzennego i przyjęcie w zamian kilku okruchów. W rezultacie czynsze rosły od 2012 roku ponad dwukrotnie szybciej niż płace, a pracownik zarabiający minimalną musiałby pracować 139 godzin tygodniowo, aby pozwolić sobie na przeciętne mieszkanie w Nowym Jorku.
Zmiana planu przestrzennego to filar planu mieszkaniowego burmistrza de Blasio – w szczególności tak zwanego „zagospodarowania przestrzennego włączającego”, w ramach którego deweloperzy mogą przekraczać limity wysokości i otrzymują ogromne ulgi podatkowe w zamian za kilka dodatkowych mieszkań poniżej stawek rynkowych i ukierunkowanych na określony dochód poziomy. To po prostu nie działa, zamiast tego kieruje jeszcze więcej pieniędzy do pełnych kieszeni deweloperów i dodatkowo napędza wyższe zyski obecnych właścicieli, ponieważ nowe mieszkania z wysokim czynszem wywierają presję na wzrost czynszów starszych mieszkań. Niedrogie mieszkania stworzone w ramach planu zagospodarowania przestrzennego Bloomberga kosztują zaledwie wzrost budownictwa mieszkaniowego o 1.7 proc według Samuela Steina, piszącego w jakobin.
To mniej niż poziom wzrostu populacji miasta w tym okresie. Szacuje się, że w połączeniu z przepisami deregulacyjnymi z dużymi lukami prawnymi Regulowany czynsz od 300,000 400,000 do XNUMX XNUMX mieszkań giną od lat 1990. XX w. – donosi miejski działacz na rzecz budownictwa mieszkaniowego i reporter Steve Wishnia. Truthout. Jednocześnie deweloperzy otrzymują inne dotacje na budowę luksusowych mieszkań, na które prawie wszyscy mieszkańcy miasta nie mogą sobie pozwolić – wieżowiec na środkowym Manhattanie, w którym mieszkania kosztują dziesiątki milionów dolarów i który jest w dużej mierze pusty, ponieważ mieszkania kupują w większości kapitaliści z zewnątrz kraj jako pied-à-terre otrzymał 35 milionów dolarów ulg podatkowych!
Wpychanie kolejnych pieniędzy do kieszeni deweloperów
Strefy włączające to „fcałkowicie wadliwy program”, podsumowuje pan Stein:
„Nie chodzi tylko o to, że nie produkuje wystarczającej liczby mieszkań lub że mieszkania, które tworzy, są niedrogie, choć obie obserwacje są niezaprzeczalnie prawdziwe. Prawdziwy problem z podziałem na strefy włączające polega na tym, że skupia on rzesze bogatych ludzi w miejscach, które już doświadczają gentryfikacji. Efektem jest kilka nowych tanich mieszkań w dzielnicach, które nagle i całkowicie się zmieniły.
De Blasio chce wykorzystać podział na strefy włączające, aby stworzyć szesnaście tysięcy mieszkań dla rodzin zarabiających 42,000 3 dolarów. Według danych zawartych w planie, to zaledwie XNUMX procent zapotrzebowania na tego typu mieszkania w mieście. Jednocześnie polityka burmistrza zakładała budowę w tych samych dzielnicach o sto tysięcy mieszkań więcej po cenach rynkowych. Co się stanie, gdy przybędą ci bogaci ludzie? Czynsze w okolicy wzrosną; sklepy osiedlowe zostaną zamknięte; więcej ludzi z klasy robotniczej zostanie wysiedlonych w wyniku gentryfikacji, niż będzie zakwaterowanych w nowych kompleksach inkluzyjnych. …
Zamiast ograniczać spekulacje lub agresywnie opodatkowywać właścicieli, tworzenie stref włączających utrzymuje machinę rozwoju miejskiego w gotowości do budowy. … To i inne partnerstwa publiczno-prywatne nie naprawią ciągłego kryzysu mieszkaniowego w mieście”.
Jedyną alternatywą jest walka. Fran Luck, działaczka mieszkaniowa, która walczyła z gentryfikacją Lower East Side na Manhattanie, zauważa:
„Ruchy postępowe od lat dwudziestych do sześćdziesiątych XX wieku walczyły o pewne ulgi mieszkaniowe dla osób o niskich dochodach i je wygrały – w tym kontrolę czynszów, mieszkalnictwo publiczne i dotacje na podstawie sekcji 1920. Jednak podczas „kontrrewolucji” Reagana w latach 1960. federalne fundusze mieszkaniowe zostały obcięte, a pod koniec lat 8. masowa bezdomność, jakiej nie widziano od czasu Wielkiego Kryzysu, powróciła, czemu towarzyszyła przyspieszająca gentryfikacja .
„Dzisiaj, przy niewielkiej ilości pieniędzy z federalnych funduszy na mieszkania, burmistrzowie tacy jak Bill de Blasio z Nowego Jorku, nawet mając najlepsze intencje, po prostu nie mają innego źródła funduszy na „niedrogie mieszkania” niż okruchy wyrzucane przez dużych deweloperów. Chociaż ruch mieszkaniowy w Nowym Jorku nie umarł – jak pokazuje coroczna walka między najemcami a właścicielami w sprawie regulacji czynszów – od pewnego czasu znajduje się w defensywie ze względu na klimat na rynku nieruchomości silnie ukierunkowany na zyski deweloperów, a nie mieszkania dla ludzi wymagania."
Taki klimat umożliwia sędziom udaremnianie nawet nieśmiałych prób stabilizacji czynszów, jak na przykład w San Francisco, gdzie sędzia federalny w 2014 r. stwierdził, że czynsze powstać bez ludzkiego wynalazku a tym samym orzeczenie sprzeczne z prawem miejskim, które zmusiłoby właścicieli wyrzucających lokatorów z mieszkań z kontrolowanym czynszem do zapłacenia im różnicy między czynszem, który płacili, a uczciwą stawką rynkową za podobny lokal przez okres dwóch lat.
Właściciele są niewinnymi ofiarami rosnących czynszów, stwierdził sędzia, i nie ponoszą odpowiedzialności za kryzys mieszkaniowy w San Francisco. Dziwne, tak, ale logiczny wniosek szalejącej ideologii, która głosi, że funkcjonowanie kapitalizmu działa samoistnie, jako naturalny proces poza kontrolą człowieka. Partnerstwa publiczno-prywatne, niezależnie od tego, czy mają na celu tworzenie mieszkań, czy infrastruktury publicznej, są słabo zamaskowanymi planami oddać własność publiczną do kapitału prywatnego, aby ten mógł zarobić na koszt społeczeństwa.
Dopóki mieszkanie będzie traktowane jako towar, który może kupić i sprzedać ten, kto zaoferuje najwyższą cenę, koszty mieszkań będą rosły, a my pozostaniemy zdani na łaskę właścicieli, którzy w ramach gentryfikacji decydują, kto może pozostać, a kto zostanie zepchnięty ze swoich domów. Mieszkanie powinno być prawem człowieka!
1 Komentarz
Mieszkanie jako prawo nie jest tym samym, co prawo do mieszkania. Cała planeta inwestuje pieniądze w rynek nieruchomości. Nie ma praktycznego sposobu, aby temu zaradzić. Prawdziwym winowajcą są przepisy budowlane i przepisy dotyczące zagospodarowania przestrzennego. Prawdziwe znaczenie „niedrogich mieszkań” polega na umożliwieniu ludziom mieszkania w takim miejscu, na jakie ich stać… nawet jeśli jest to namiot, chata lub samochód kempingowy.